Trutnia goń, goń, goń!!!
Oszołomy kontra solidarni? A może raczej eurolewactwo kontra realiści? Od czasu upadku muru berlińskiego i wojny w byłej Jugosławii mieszkańcy Starego Kontynentu nie byli podzieleni aż do tego stopnia. Dysputy na temat uchodźców - niczym oni sami - przekraczają kolejne granice w mediach. Już nie tylko dzienniki polityczne, społeczne czy gospodarcze dedykują swe łamy imigrantom; odniesienie do tej kwestii pojawiło się nawet na... portalu miłośników zabytkowych samochodów.
W tym całym zgiełku, w tym dzieleniu uchodźców (a z drugiej strony barykady – mieszkańców Europy) na lepszych i gorszych, nikt nie pokusił się o spojrzenie o charakterze systemowym, wykraczajace poza bieżący problem związany z tysiącami przybyszów na łódkach. Cóż się okazuje? Najczęściej podnoszonym zarzutem przeciwko imigrantom jest konieczność utrzymywania ze skąpych – na dodatek mocno uszczuplonych przez kryzys lat 2007-2011 – budżetów państw członkowskich kolejnych rzesz ludzkich. „Imigranci jadą tam, gdzie zasiłki, gdzie rozdęty socjal, nie interesuje ich praca; będą tylko obciążeniem dla gospodarki” – jakże często spotkać się można z takim dictum.
Wygłaszający takowe opinie – całkiem przypadkowo, całkiem nieświadomie, nierzadko wbrew własnym intencjom – wskazują tymczasem na głównego winowajcę, nie tylko zresztą jeśli chodzi o imigrantów. Owym winowajcą jest – wymieniany jakże często, a jednak jakże rzadko wskazywany jako przyczyna większości problemów gospodarki europejskiej, jej relatywnego braku konkurencyjności i innowacyjności – socjal. Rzecz jasna socjal, którego beneficjentami są nie tylko imigranci, uchodźcy czy inni przybysze z różnych stron świata, ale również – a może w szczególności – jak najbardziej rdzenni mieszkańcy Niemiec, Francji czy Włoch, naszego polskiego piekiełka nie wyłączając. Ten nowotwór hodowaliśmy na Starym Kontynencie od dziesięcioleci i hodujemy nadal – wbrew rudymentarnym prawidłom zarówno ekonomii, socjologii jak również elementarnego zdrowego rozsądku. Finałowy efekt jest, niestety, jeden: w miejsce fundamentalnych zasad człowieczeństwa, solidarności międzyludzkiej czy chrześcijańskiej miłości bliźniego starej Europie udało się stworzyć największy w historii ludzkości paśnik dla trutni, obiboków i najróżniejszego sortu miglancy. Nierób, niebieski ptak, pijaczyna, cwaniaczek – nie, niekoniecznie ten z dalekich stron, ino ten żyjący od lat w naszym bezpośrednim sąsiedztwie – agresywnie narzuca swoje zasady pozostałej, cywilizowanej większości, dla swej bezkarności znajdując oparcie w jakże licznych od pewnego czasu obrońcach praw człowieka, pracownika, ucznia, konsumenta, kredytobiorcy i Bóg jeden raczy wiedzieć kogo jeszcze.
Bo też nie z Bliskiego Wschodu pochodziła rozwydrzona łobuzerka, która pewnego pięknego dnia – jakby nigdy nic – założyła nauczycielowi śmietnik na głowę. Zaiste, trudno dopatrywać się arabskich rysów w – jak wskazują statystyki ZUS – dziesiątkach, a może setkach tysięcy „wolnych obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, korzystających z pełni praw publicznych”, którzy sposób na życie odnaleźli w bezczelnym kantowaniu systemu ubezpieczeń społecznych, nawet się z tym specjalnie nie kryjąc. Z pewnością nie był imigrantem pewien osobnik oczekujący pod darmową jadłodajnią przy Dworcu Centralnym – dodajmy, osobnik nie wyglądający na kloszarda. A jednak to ten osobnik na propozycję złożoną przez mojego kolegę: – „Dam panu 50 złotych za skopanie ogródka” – odpowiedział szczerze i dosadnie, acz jak najbardziej po polsku: „Spi******j!!!”. Cały dorobek myśli judeochrześcijańskiej, wszystkie panny głupie i mądre, synowie marnotrawni, „Etyka protestancka i duch kapitalizmu” Maxa Webera i „Laborem Exercens” Jana Pawła II przegrywa z bezczelnym, roszczeniowo nastawionym typkiem, nowym wcieleniem Edzia z „Tanga” Sławomira Mrożka – dla którego nieważne, czy ktoś nim pogardza, grunt, żeby ten ktoś wyczyścił mu buty.
Ale truteń w podgatunku europejskim A.D. 2015 bynajmniej nie ma wyłącznie twarzy osiedlowego menela. Ponadczasowe – wszak stworzone jeszcze przez rzymskich mistrzów palestry – zasady regulujące stosunki gospodarcze, jak swoboda zawierania umów, konieczność wywiązywania się z przyjętych na siebie zobowiązań czy szeroko rozumiana odpowiedzialność wszystkich bez wyjątku dorosłych obywateli są systematycznie i konsekwentnie rugowane przez grono „specjalistów”i „ekspertów”, działających w myśl szlagieru Wojciecha Młynarskiego: „Co by tu jeszcze spieprzyć Panowie, co by tu jeszcze…”. W efekcie obrona praw lokatora staje się alibi nie tylko dla meneli, ale nawet całkiem zamożnych cwaniaczków – a prawowity właściciel mieszkania narażony jest na ponoszenie kosztów funkcjonowania oszusta aż do czasu, kiedy samorząd łaskawie przyzna nicponiowi lokal zastępczy. Ochrona uprawnień konsumenta w e-handlu sprowadziła się do swojej własnej karykatury, gdzie internetowy „klient” – żaden Arab ani nawet człowiek z marginesu, uchowaj Boże! – bez żenady wykorzystuje zapisy o „odstąpieniu od umowy” do ordynarnego wyłudzenia aparatu fotograficznego na chrzciny bratanka czy eleganckiej sukni na proszone przyjęcie, a e-sklep obowiązany jest zwrócić mu nie tylko koszty wyłudzonego towaru, ale – a jakby inaczej – również przesyłki. O jakichkolwiek zasadach etycznych w spłacaniu długów trudno nawet mówić, skoro, według popularnego tabloidu, przedstawiciel polskich władz poczuł się obowiązany pocieszać jakąś pozbawioną pomyślunku celebrytkę, która wskutek pięciu minut ulotnej sławy zachciała poczuć się niczym Alexis Colby z „Dynastii” – a teraz marudzi na „pazerne banki” – a biuro prasowe ministerstwa natychmiast i zdecydowanie nie zdementowało tej informacji…
Za ten cały absurd płacą tymczasem ci, którzy dzień w dzień – niekiedy przez siedem dni w tygodniu – wypracowują PKB Polski, Węgier, Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, czyli przedsiębiorcy, a pośrednio – zatrudnieni przez nich pracownicy. Płacą podwójnie – po pierwsze, w formie podwyższonych podatków, składek na ubezpieczenie społeczne czy ceł, mających zrekompensować socjal dla marginesu społecznego, leni i obiboków. Nieporównanie wyższa jest jednak cena za owe wspieranie z założenia „słabszej strony” obrotu gospodarczego, jak konsumenci, lokatorzy czy kredytobiorcy. „Nikt nie jest pewien dnia ani godziny” – te słowa najlepiej oddają realia, w jakim funkcjonują przedsiębiorcy w Unii Europejskiej naszych czasów. Najlepiej prosperujący biznes, zaspakajający rzeczywiste potrzeby ludności i przynoszący całkiem niemałe wpływy do budżetu, może z dnia na dzień stracić rację bytu – jedynie dlatego, że jakiś mędrzec uzna, że wymogi bezpieczeństwa sprzętu AGD w niewystarczający sposób chronią ewidentnego tępaka, który za punkt honoru wziął sobie wysuszenie kota po kąpieli w kuchence mikrofalowej. Nikt nie może być pewny, że – prowadząc w spokoju własną firmę – w danej chwili nie narusza co najmniej kilku przepisów, z których lwią część stworzono jedynie po to, by chronić leni, ignorantów i głupców. Henry Ford, Thomas Alva Edison czy Steve Jobs naszych czasów, zanim wdrożyłby jakikolwiek z patentów odmieniających nie do poznania oblicze świata, musiałby wprzódy – nie siedem i nie siedemdziesiąt siedem razy, tylko nieporównanie więcej – przekonać „obrońców słabszej strony”, że nigdy, nigdzie i nikomu nie stanie się krzywda w związku z eksploatacją tego wynalazku. Wystarczy jednak, że z „ekspertów” wymyśli na poczekaniu przypadek tak piramidalnej głupoty użytkownika, której nikt przy zdrowych zmysłach nie wziąłby pod uwagę – no i klops. Bezmyślny matoł – a może raczej jego projekcja, istniejąca li tylko w mózgu uczonego obrońcy konsumenta? – staje na drodze postępu cywilizacyjnego, niczym walczące żuczki na szlaku egipskich wojsk w „Faraonie” Prusa. Nie trzeba oczywiście dodawać, że ci wszyscy obrońcy z reguły zaliczają się do – tak pojemnej jak chyba nigdy w historii – klasy „ekspertów”, „specjalistów”, „pracowników naukowych”…Zaiste, na naszych oczach wypełnia się niemiecka „mądrość narodu”: Dreimal hundert Advokaten – Vaterland, du bist verraten; dreimal hundert Professoren – Vaterland, du bist verloren! (Trzystu adwokatów – Ojczyzno, jesteś zdradzona; trzystu profesorów – Ojczyzno, jesteś zgubiona.)
Właśnie taka Europa – świat rozbuchanego socjalu, świat, w którym pracowitość, rzetelność i odpowiedzialność co i rusz przegrywa z nieróbstwem i hucpą – ma dziś zmierzyć się z prawdziwym problemem, jakim są stojące u wrót rzesze imigrantów. Czy w takiej sytuacji można się dziwić, można mieć do kogokolwiek pretensje, jeżeli spełnią się mroczne sny pesymistów – i wśród rzeszy imigrantów dominować będą ci, którym w ich macierzystych krajach nie grożą represje, a jedyną przesłanką „wędrówki ludów” jest dla nich zasiłek w Niemczech lub Austrii? Jak dziś, w dobie wszechobecnego szerokopasmowego Internetu, można winić prostego Syryjczyka czy Libijczyka, który – wiedząc, że jest na świecie miejsce, w którym nieporównanie lepiej sytuowani mogą liczyć na darmochę – pragnie z tego tortu uszczknąć również coś dla siebie? Władze Europy – i te przeciwne imigrantom, i te deklarujące wszelką pomoc – zachowują się niczym właściciel prowincjonalnej mordowni, który sam, wiele lat prowadząc biznes, wykreował swojemu lokalowi jak najgorszą opinię, a teraz ma żal do całego świata.
Tak dłużej być nie może. Problem z uchodźcami, niczym czarna flaga na kąpielisku, jest rozpaczliwym sygnałem do wszystkich, którzy odpowiadają za przyszłość naszego kontynentu i naszej cywilizacji. Czas wracać do fundamentów cywilizacji zachodniej – i odkurzyć nieco zapomniane pojęcia, jak uczciwość, odpowiedzialność, gospodarność. Czas dać jednoznaczny sygnał wszystkim mieszkańcom Europy – nieważne, czy wywodzą swój ród z Aleppo, Bagdadu czy może Pcimia – że życie na kredyt (dodajmy: nigdy niespłacany) skończyło się, i to bezpowrotnie. Czas, by przypadki absurdalnej głupoty i ignorancji były tylko pośmiewiskiem dla otoczenia, niczym amerykańskie Nagrody Darwina – a nie pretekstem do wdrażania kolejnych, coraz bardziej restrykcyjnych „regulacji ostrożnościowych”. Czas wreszcie, by współcześni Judymi i Siłaczki zrozumieli, że ich działania jakże często nie są żadnym wsparciem dla potrzebujących – ino finansowaniem rozpasanego konsumpcjonizmu i nieodpowiedzialności jednej grupy mieszkańców z portfela drugiej, pracowitej, innowacyjnej i rzetelnie podchodzącej do ciążących na nich zobowiązań. Inaczej nie potrzebujemy w ogóle wyzwań w rodzaju uchodźców; Stary Kontynent gospodarczo wykończy najzwyklejsza arytmetyka. Dla odmiany, jeśli zaczniemy intensywnie promować pracowitość, innowacyjność czy rzetelność za conditio sine qua non Wspólnoty – a wsparcie ograniczymy do tych, którzy bezdyskusyjnie tegoż wsparcia potrzebują, jak niepełnosprawni czy właśnie ofiary wojen – może się okazać, że problemy z brakiem pracy, kryzysem, dziurą budżetową niepomiernie się zmniejszą, a może nawet w pewnym momencie przejdą do historii. Z korzyścią dla wszystkich.
W pszczelim ulu – jak przystało na owady będące od niepamiętnych czasów synonimem pracowitości – nie ma miejsca dla nierobów. Samce, których jedynym celem jest przedłużenie bytności pszczelej społeczności, tolerowane są dopóty, dopóki są w stanie wnieść coś do życia ula. Kiedy jednak przychodzi jesień – pracowite robotnice wyrzucają nierobów gdzie pieprz rośnie, nie bacząc na ich przyszłość. I tu jest właśnie clou problemu. Pora odciąć trutnia od finansowania, kimkolwiek by nie był i skądkolwiek by nie pochodził. Zachowanie jakże pożytecznych owadów powinno stać się dla nas wszystkich godnym naśladowania przykładem.