Znaj proporcją, mociumpanie!
Późny wieczór, stacja benzynowa na wylotówce z Warszawy. Przede mną potężny rudzielec w odblaskowej kamizelce. Wcześniej, przy kasie, cztery rozchichotane nastolatki wyraźnie mają problem z podjęciem decyzji:
– Nie, wyspy nie. Remoulada – alarmuje jedna z dziewcząt dosłownie w momencie, kiedy sprzedawca zbliżył butelkę z sosem do wydrążonej bułki.
– A co to takiego ta remoulada? – zapytała jej koleżanka, a ekspedient – ze swadą godną samego Okrasy, choć bez cienia wiedzy charakterystycznej dla wspomnianego – począł przybliżać dziewczęciu sekret duńskiego przysmaku.
Masywny rudzielec zaczął się niepokoić. – Może bym przez ten czas zapłacił za tankowanie? Trochę mi się spieszy, tachograf bije – stwierdził, a ja kątem oka dostrzegłem zwalistą bryłę ciągnika siodłowego z naczepą do przewozu chemikaliów, oczekującą przy dystrybutorze.
– Nic na to nie poradzę – stwierdził kasjer, nie odrywając nawet wzroku od hot-dogów. Oczekiwanie trwało dobrych kilkanaście minut – kolejna z dziewcząt postanowiła być oryginalna i w miejsce hot-doga zamówiła zapiekankę, rzecz jasna analizując drobiazgowo skład całego dostępnego na stacji asortymenty z tej branży. Obsługa tirowca zajęła nieporównanie krócej – czas liczony z zegarkiem w ręku to niespełna pół minuty. Nie trzeba chyba dodawać, że wartość transakcji w obu przypadkach była odwrotnie proporcjonalna do czasu trwania tejże.
Opisana powyżej sytuacja to – niestety – tylko jeden z przykładów, jak bardzo stacje paliw zatraciły swą podstawową funkcję. Przed laty miejsca te były bez reszty podporządkowane potrzebom transportu drogowego – nawet jeśli znane ówczesnemu pokoleniu problemy z dostępnością paliwa sprawiały, że kolejki na stacjach bywały nawet o kilka kilometrów dłuższe. Przy całym tym absurdzie, asortyment CPN sprowadzał się do przedmiotów i substancji niezbędnych dla zmotoryzowanej części polskiego społeczeństwa. Świeca zapłonowa, przewód paliwowy, a może ostrzegawczy trójkąt? Wszystko to można było nabyć na stacji paliw, podobnie jak części i podzespoły do najpopularniejszych na naszych drogach aut. To właśnie oglądając ówczesne witryny CPN-ów podczas spacerów z moim Ojcem poznałem większość mechanizmów występujących w pojazdach samochodowych. Nikomu jednak do głowy by nie przyszło, by udać się na stację paliw tylko po to by kupić chipsy (zwane wówczas „prażynkami”), o piwie czy czymkolwiek mocniejszym nawet nie wspominając.
A dziś? Można zrozumieć, że konstrukcja większości współczesnych aut oraz zróżnicowanie taboru samochodowego z góry wyklucza sens sprzedaży na stacjach paliw elementów układu wtryskowego czy czujników ABS chociażby. Miejsce po dawnych częściach samochodowych zajęły tymczasem produkty żywnościowe, alkohole i prasa – niejako spychając podstawową sferę działalności stacji paliw na drugi plan. Kto nie wierzy, niech wybierze się na dowolną stację benzynową w dzień świąteczny, kiedy zamknięte są okoliczne supermarkety. Pośród stojących w kilkudziesięcioosobowym ogonku klientów tylko nieliczni chcą zapłacić za tankowanie. Przeważająca część kupuje hot-dogi, zapiekanki, czteropak Okocimia, nalewkę barmańską cytrynową, najróżniejsze czasopisma i Bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze. Biada kierowcy, który – związany rygorystycznymi normami czasu pracy – chciałby w takim miejscu szybko zatankować i zapłacić. Szansa, że zostanie przepuszczony przez amatorów zapiekanek i piwoszy jest porównywalna z nadzieją na spotkanie Yeti podczas wyprawy w Himalaje.
W takiej sytuacji aż chce się za Aleksandrem Fredrą zakrzyknąć: Znaj proporcją, mociumpanie! Chcesz prowadzić supermarket czy dyskont spożywczy – droga wolna, nikt nie zabrania. Jeśli jednak, Szanowny Przedsiębiorco, decydujesz się na formę działalności, która za główny cel ma zaspokajanie potrzeb transportu drogowego – weź pod uwagę wszystkie konsekwencje związane z tą akurat działalnością. Zważ na to, że kupujący hot-doga nie umrze z głodu, jeśli dostanie ów przysmak dwadzieścia minut później – tymczasem dla zawodowego kierowcy te dwadzieścia minut oznaczać może przymusowy postój, a w konsekwencji niedostarczenie towaru w wymaganym czasie. Weź pod uwagę, do ilu wypadków dochodzi w wyniku przemęczenia kierowców drogowych kolosów – i zadaj sobie pytanie: czy naprawdę dyskomfort nabywcy taniego wina i chipsów da się postawić na równi z tragicznymi nierzadko konsekwencjami zbędnych opóźnień w transporcie drogowym? Dopiero jak we własnym sumieniu odpowiesz sobie na te pytania, Szanowny Przedsiębiorco, będziesz mógł podjąć decyzję, czy jednak nie przepuścić kierowcy TIR-a przed grupką roześmianych nastolatek…
Oczywiście, wolnorynkowi fundamentaliści zapewne będą mieli w tej kwestii odrębne zdanie – co tylko zdaje się potwierdzać tezę, iż fundamentalizm stanowi wypaczenie prawowierności nie tylko w dziedzinie religii. Swoboda działalności gospodarczej bynajmniej nie wyklucza rozlicznych obowiązków przedsiębiorcy względem społeczeństwa – tak jak nie wyklucza pewnych ograniczeń, wprowadzanych w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem. Nie sposób doszukiwać się naruszenia wolności gospodarczej w przyjętej wśród dentystów zasadzie przyjmowania pacjentów „z bólem” poza kolejnością – podobnie jak niemożność zakupu biletu autobusowego u kierowcy kiedy pojazd ma spore opóźnienie nie oznacza, iż miejska komunikacja jest reliktem gospodarki centralnie planowanej. Jest dokładnie odwrotnie. To brak samoregulacji stanowi wodę na młyn zwolenników wszechobecnego państwowego interwencjonizmu, wychodzących (niestety, często nie bez przyczyny) z założenia, że biznes sam z siebie nie jest zdolny do skutecznego eliminowania nieprawidłowości – a zatem rolę tę muszą wziąć na siebie kolejne ustawy, rozporządzenia i organy nadzoru. Dalsze konsekwencje znamy aż za dobrze: protesty przedsiębiorców, poselskie interpelacje w sprawie wszechwładzy urzędników, rozmaite inicjatywy deregulacyjne, rosnące poparcie dla najbardziej nawet niewiarygodnych kandydatów na stanowiska państwowe – motywowane jedynie werbalnym uwielbieniem tychże kandydatów dla wolnego rynku.
Większej odpowiedzialności oczekiwać możemy nie tylko od przedsiębiorców. „Przestańcie, bo się źle bawicie! Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie” – ten cytat przesławnego Ignacego Krasickiego dedykować można milionom Kowalskich i Nowaków, dokonującym sprawunków w codziennym życiu. Wyrzućmy z głowy schemat, zezwalający na przepuszczanie poza kolejnością jedynie kobiet w ciąży, niepełnosprawnych i seniorów. Do tej grupy warto dołączyć tych wszystkich, którzy – w przeciwieństwie do nas – są w danej chwili w pracy, dokonują zakupów związanych z wykonywanymi obowiązkami służbowymi. Nigdy nie wiemy, kiedy sami znajdziemy się w podobnej sytuacji…