Bankowość i Finanse | Gospodarka | Istnieją szanse, że wzrost zaskoczy in plus
Prognozy ekonomiczne w perspektywie całego roku to w dużej mierze wróżenie z kryształowej kuli. W przypadku Polski, będącej wciąż bardzo blisko linii wojennego frontu, ta dynamika jest jeszcze bardziej nieprzewidywalna. Jakiego zatem roku możemy spodziewać się dla polskiej gospodarki?
– Prognozowanie zawsze jest zajęciem trudnym i w dużej mierze niewdzięcznym, dlatego że prognozujemy zawsze na podstawie wiedzy, którą mamy w danym momencie, gdyż nie jesteśmy w stanie przewidzieć całego szeregu zdarzeń, które mogą nastąpić. Żyjemy obecnie w czasach, w których kryzysy przychodzą w zasadzie co chwilę, przez co i prognozy ekonomiczne często się nie sprawdzają, albo sprawdzają w stopniu mniejszym niż w latach spokojniejszych. Podstawową kwestią jest zatem to, czy będziemy mieli w tym roku kolejny szok ekonomiczny. Jeśli nie, to prognozy na ten rok, które już mamy sformułowane, są dla polskiej gospodarki niezłe. Nie będzie to może boom gospodarczy, ale jednak znaczne odbicie i ożywienie. Istnieje nawet zauważalna szansa, że wzrost zaskoczy in plus w stosunku do dzisiejszych oczekiwań.
W mojej ostatniej prognozie dla Oxford Economics szacuję, że PKB Polski urośnie w tym roku nieco powyżej 3%, a dokładnie 3,2%. Prognozy innych instytucji badawczych czy banków koncentrują się właśnie na takim wyniku, a rozstrzał wynosi od 2–2,5% do nawet 4% i wyżej. Tak jak wspominałem wcześniej, te prognozy mocno pozytywne wcale nie są wykluczone – wiele zależy od czynników zewnętrznych.
A jeśli chodzi o inflację?
– Tutaj niepewność jest znacznie większa, bowiem mamy w tym roku do czynienia z dwoma czynnikami, które mogą zaburzyć nam ścieżkę inflacji. Z jednej strony są to ceny determinowane na rynkach światowych – przede wszystkim ropy i gazu, ale też do pewnego stopnia żywności. Po drugie, są to czynniki administracyjne, czyli decyzje rządu o przedłużeniu bądź zakończeniu zamrożonych cen czy też okresowo niższych stawek podatkowych. W Polsce mamy do czynienia z obniżonym, zerowym VAT-em na żywność oraz z sufitem cen prądu i gazu, które chronią gospodarstwa domowe i niektóre instytucje przed zbyt wysokimi cenami energii. Ich utrzymanie lub wycofanie będzie mieć znaczny wpływ na inflację w tym roku, którą obecnie prognozujemy na poziomie 5,5% średniorocznie. Jeżeli natomiast obydwa programy zostaną przedłużone do 2025 r., to będziemy mogli mówić wówczas o inflacji nawet w okolicach 4–4,5%. Jeśli oba zostaną wycofane w połowie roku, to podbije to inflację do ok. 6–6,5%, choć dużo tutaj zależy od założonej skali podwyżek cen energii, związanych z wycofaniem cen maksymalnych.
Jak bardzo zmiana władzy w Polsce wpływa na samą percepcję zachodnich inwestorów?
– Wpływ rządu na poziom zagranicznych inwestycji jest tematem z oczywistych względów nośnym politycznie i niezupełnie pozbawionym argumentów, niemniej jego znaczenie często bywa mocno przeceniane. W decyzjach biznesowych, takich jak duże, bezpośrednie inwestycje zagraniczne, zwłaszcza te typu greenfield, bierze się pod uwagę wiele czynników, także tzw. ryzyko polityczne. Jeżeli jest ono umiarkowane, to nie wpływa znacząco na ostateczną decyzję o zainwestowaniu w danym kraju bądź nie. Widzieliśmy to bardzo dobrze za czasów poprzednich rządów, gdzie dochodziło do różnych nadużyć, niepewność regulacyjna była wysoka, a mimo to notowaliśmy w zasadzie rekordowe napływy bezpośrednich inwestycji zagranicznych, czym było zaskoczonych wielu ekonomistów, w tym ja. Nie doceniano, że czynniki takie, jak niskie koszty pracy, dostęp do wykształconej kadry czy infrastruktura i położenie geograficzne, mają znacznie większe znaczenie niż samo otoczenie prawne i polityczne.
Reakcja rynków na zmianę władzy była bardzo pozytywna, ale by przełożyło się to na realny wpływ gospodarczy, niezbędne jest przede wszystkim pełne odblokowanie Krajowego Planu Odbudowy. Sumując wszystkie środki przysługujące Polsce zarówno w ramach funduszy strukturalnych, jak i KPO – to jest to ponad 20% naszego PKB. Biorąc do tego perspektywę roku 2030, wychodzi ponad 2% PKB rocznie. To są ogromne pieniądze, które mają zostać przeznaczone na niezbędne inwestycje, więc wydaje się, że duża część tych reakcji międzynarodowych inwestorów związana jest z szansą na ich odblokowanie i tym samym zwiększenie potencjału polskiej gospodarki.
Co może być w takim razie największym hamulcem gospodarczym w perspektywie najbliższego roku?
– Jednym z czynników, w którym pokładamy dużą nadzieję, a który może nieco nas zawieść, jest prognozowany na poziomie ok. 5% wzrost wynagrodzeń realnych. Pytanie bowiem brzmi, na ile te dodatkowe środki zostaną przeznaczone na konsumpcję, podbijając wzrost gospodarczy, a na ile będą one jedynie zwiększać poziom naszych oszczędności, które przez Polaków trzymane są głównie w depozytach lub krótkoterminowych lokatach. Po dwóch latach ogromnej inflacji – w sumie ponad 25-procentowej – realny poziom naszych oszczędności jest zauważalnie niższy niż jeszcze w 2019 r., dlatego też na pewno część tych dodatkowych dochodów zostanie odłożona jako bufor finansowy. Jeżeli będzie to większa część, niż w tym momencie zakładamy, to wzrost gospodarczy również będzie niższy, bo w tym roku w dużej mierze opierać się on będzie na konsumpcji. O wpływie środków europejskich i idących za tym inwestycji możemy dopiero mówić w perspektywie drugiej części roku i 2025 r., bo to też nie jest tak, że przelew z Unii Europejskiej przychodzi w poniedziałek, a my w środę wydajemy te pieniądze na inwestycje. To są rzeczy bardzo złożone, które trzeba robić zgodnie z procedurami, dlatego też to konsumpcja jest tak ważna w tym roku, a jednym z czynników ryzyka jest wspomniana wyższa stopa oszczędności.
Drugim hamulcem mogą być czynniki globalne. Jeżeli w polską gospodarkę uderzyłby kolejny negatywny szok, to odbije się znacząco na aktywności ekonomicznej. Obecnie słyszymy o dużym problemie z Kanałem Sueskim – to jest jedna z takich rzeczy, która pod względem skali zapewne nie jest w jednej lidze z szokiem pandemicznym czy kryzysem energetycznym, ale może to być taki mały, zewnętrzny szok, który uszczknie nam kilka dziesiątych punktu procentowego ze wzrostu PKB, jeśli przykładowo, Morze Czerwone okazałoby się zamknięte dla frachtu przez kilka miesięcy.
W jakiej perspektywie jesteśmy się w stanie zbliżyć do celu inflacyjnego?
– Zacznę od dobrych wiadomości. Sytuacja na froncie inflacyjnym pod koniec 2023 r. zarówno w strefie euro, jak i w Polsce poprawiła się bardziej, niż wszyscy oczekiwaliśmy. Trzeba przyznać, że wygaszanie szoków pod koniec ub.r. sprowadziło inflację w Polsce do poziomu nieco tylko powyżej 6%, co sprawia, że wyśmiewana i również przeze mnie traktowana z przymrużeniem oka przepowiednia prezesa Adama Glapińskiego z początku 2023 r. się sprawdziła. Pamiętajmy jednak, że szereg czynników ryzyka, które mogły się zmaterializować, ostatecznie się nie zmaterializowało, więc – mówiąc wprost – mieliśmy też szczęście.
Eliminując efekt bazy i patrząc na inflację kwartał do kwartału pod koniec 2023 r. widzieliśmy, że poziom inflacji znacznie spadł, zahaczając już w zasadzie o granice celu inflacyjnego. Innymi słowy, jeżeli sytuacja byłaby przez cały rok podobna do tego, co obserwowaliśmy przez ostatnie trzy miesiące 2023 r., to na koniec tego roku mielibyśmy wzrost cen w celu inflacyjnym. Sporo czynników wskazuje jednak na to, że tak nie będzie. Pokazują to przede wszystkim szybko rosnące koszty pracy – firmy są w stanie w jakimś stopniu je zabsorbować, pytanie jak długo mogą to robić i kiedy przerodzi się to w presję inflacyjną, zwłaszcza wśród MŚP. Spodziewam się, że w marcu prezes Glapiński będzie mógł wyjść i powiedzieć, że inflacja jest w paśmie odchyleń od celu, ale na pewno komentarze ekspertów będą wskazywać spodziewany, ponowny wzrost inflacji od kwietnia. Skala jej wzrostu w drugiej połowie roku będzie w znacznej mierze zależeć od decyzji administracyjnych i sytuacji na światowych rynkach energii.
W perspektywie europejskiej zacieśnianie polityki monetarnej doprowadziło, szczególnie u naszych zachodnich sąsiadów, do drastycznego tąpnięcia na rynku nieruchomości. Czy w najbliższym roku będziemy obserwować rosnącą presję na EBC i czy otwiera się już przestrzeń do obniżek stóp?
– Sytuacja w strefie euro jest nieco inna niż w Polsce przede wszystkim dlatego, że czynniki popytowe odgrywają tu co najwyżej drugoplanową rolę. Wystrzał inflacji w strefie euro związany był przede wszystkim z cenami energii, które nie są tak silnie regulowane jak w Polsce. Gwałtowny wzrost cen energii stworzył bardzo dużą presję na Europejski Bank Centralny, który początkowo wskazywał, że są to czynniki krótkookresowe, a wystrzał inflacji jest przejściowy. Z czasem decydenci EBC zaczęli jednak obawiać się tzw. efektu drugiej rundy, czyli rosnącej presji płacowej i idącego za nią wzrostu kosztów produkcji, który jest odpowiedzią pracowników na wysoką inflację. EBC zaczął mówić: tak, inflacja przychodzi do nas z zewnątrz, więc nie ponosimy za nią winy, ale musimy zapobiec ewentualnemu rozlaniu się inflacji zewnętrznej na inflację wewnętrzną – po czym zaczęto zacieśniać politykę monetarną. O tym, na ile było to skuteczne, ekonomiści będą zapewne debatować jeszcze przez kilka następnych lat. Faktem natomiast jest, że stopy zostały zacieśnione bardzo mocno, a inflacja spadła szybko, znajdując się już poniżej 3%, czyli w niedalekiej odległości do 2% celu inflacyjnego EBC.
Natomiast jeśli chodzi o aktywność gospodarczą, to strefa euro obecnie balansuje na granicy stagnacji i recesji. Niemiecka gospodarka jest w szczególnie kiepskim stanie, przy czym ma na to wpływ szereg czynników, przede wszystkim długotrwały spadek popytu tak wewnętrznego, jak i zagranicznego. To jednak nie jest tak, że bank centralny podwyższa stopy i już w następnym miesiącu widać wpływ tej decyzji na gospodarkę – ta zmiana musi się przez cały system finansowy przefiltrować, więc przynajmniej do 2025 r. te wysokie stopy będą na strefę euro oddziaływać. Patrząc z tej perspektywy, z pewnością będzie rosła presja na EBC, aby zaczął ciąć stopy co w jakimś stopniu powinno pomóc gospodarkom strefy euro. Dlatego też uważam, że w tym roku dojdzie do tzw. pivotu i EBC stanie się gołębiem, a pierwszą obniżkę stóp zobaczymy być może już w kwietniu, najpóźniej w czerwcu.
Czy wojna na Ukrainie i słaba koniunktura niemieckiej gospodarki osłabia pozycję konkurencyjną Polski na tle regionu?
– Dla mnie najciekawszy jest fakt, że do tej pory nie widać znacznego wpływu osłabienia się niemieckiej koniunktury na polski przemysł. Nie znaczy to, że jest to całkowicie niewidoczne, co pokazuje ograniczony, ale jednak spadek eksportu do naszego zachodniego sąsiada. Tym niemniej, jak popatrzymy na poziom produkcji przemysłowej, to ona utrzymuje się w tym momencie mniej więcej na stałym poziomie. Znacznie bardziej problemy te widać chociażby w Czechach czy na Słowacji, gdzie udział sektora motoryzacyjnego jest większy niż w Polsce i na Węgrzech. Wydaje się, że nam i Węgrom w odpowiednim momencie udało się przestawić akcenty chociażby na produkcję baterii elektrycznych do samochodów, a Czesi i Słowacy patrzą na nas i widzą, że im ten pociąg chyba nieco odjechał, i stawianie w tak dużym stopniu na samochody zasilane spalinowo nie było dobrą strategiczną decyzją.
Pytanie też, na ile gorsza koniunktura w Niemczech jest wynikiem cykliczności światowej gospodarki, spowolnieniem Chin, a na ile jest to problem strukturalny. Tego się często nie docenia, ale mam jednak wrażenie, że Niemcy mają zdolność do wymyślania siebie na nowo. To nie jest pierwszy raz w tym wieku, gdzie mają problem z konkurencyjnością i są nazywani chorym człowiekiem Europy. Tak samo było na początku lat dwutysięcznych, kiedy przeprowadzono szereg reform związanych m.in. z rynkiem pracy, co pozwoliło na ożywienie niemieckiej gospodarki. Zobaczymy, co się stanie w tym momencie, ale cieszy fakt, że polskie firmy zaczynają coraz bardziej odważnie konkurować na innych rynkach. Nie jesteśmy już tylko dostawcą części do Niemiec, którzy potem używają tych komponentów do produkcji dóbr o większej wartości dodanej. Rośnie w Polsce eksport do innych krajów, szczególnie poza UE, i to też zasługa zauważalnej w ostatnich latach polskiej dyplomacji handlowej, która przeciera szlaki na nowych rynkach. To będzie postępować w ciągu kolejnych lat i dekad, dzięki czemu, mówiąc wprost, będziemy mniej zależni od Niemiec, a wspinając się po tym łańcuchu wartości, będziemy też tworzyć coraz więcej produktów finalnych.
Na koniec wcielmy się w rolę doradców nowego rządu – jakie decyzje należy podjąć już dziś, by wprowadzić polską gospodarkę na nowy, wyższy poziom nie w perspektywie roku, ale przynajmniej całej następnej kadencji?
– Mamy tu dwa podstawowe wyzwania. Po pierwsze, spójna rozsądna i efektywna polityka migracyjna i związane z tym większe zachęty do pozostawania na rynku pracy osób, które są w wieku emerytalnym. Jeśli chodzi o podaż pracy i liczbę pracowników, sytuacja w Polsce będzie się stale pogarszać. Tę dziurę dotychczas wypełniała wysoka imigracja ze Wschodu, przede wszystkim z Ukrainy i Białorusi, a także w jakimś stopniu z Bliskiego Wschodu czy Azji. Był to jednak sposób dość nieuporządkowany, bez większej strategii integracyjnej, przy czym mamy to szczęście, że dotychczas są to głównie osoby z naszego kręgu kulturowego, gdzie nie ma wielkiego problemu chociażby z językiem. Wybiegając jednak naprzód, ogromnym wyzwaniem dla nowego rządu będzie zapewnienie odpowiedniej podaży pracy.
Drugim ogromnym wyzwaniem jest transformacja energetyczna, czyli przyspieszenie procesu, który sprawi, że polskie przedsiębiorstwa będą mogły produkować rzeczy z użyciem czystej energii, co w długim okresie ograniczy ich koszty. To tutaj rząd może wpłynąć bezpośrednio na konkurencyjność polskiej gospodarki, a wiąże się to z olbrzymim wyzwaniem transformacji energetycznej. Na to coraz częściej patrzą międzynarodowi inwestorzy, którzy wybierają kraj do umieszczenia swoich inwestycji i swoich fabryk. To oni będą, przykładowo, zwracać coraz większą uwagę, czy energia zasilająca ich fabrykę będzie czysta, czy węglowa. Wagę tego wyzwania podkreśla też fakt, że transformacja energetyczna i związany z nią rozwój sektora OZE, energetyki jądrowej czy budownictwa niskoemisyjnego będą odpowiedzialne za tworzenie dziesiątek, jeśli nie – w perspektywie dekady – setek tysięcy miejsc pracy, które mają zastąpić te z brudnego przemysłu.