Świąteczny kredyt zapakowany jest w ubezpieczenie
W listopadzie była rozgrzewka. Prawdziwa ofensywa sprzedaży kredytów konsumpcyjnych dopiero się zaczyna. Banki mają ostatnie chwile na powiększenie tegorocznych zysków i uwodzą klientów prostotą i szybkością. Łatwo pożyczyć nie oznacza jednak, że łatwo będzie oddać. Świąteczne kredyty to nie tylko odsetki, ale też kosztowne ubezpieczenia.
Kapcie albo porządny prezent za kredyt i prawdziwa radość obdarowanego – przekonuje Kevin Spacey w reklamie kredytów gotówkowych BZ WBK. Szymon Majewski w reklamie Mini Ratki PKO BP proponuje pomoc świętemu Mikołajowi. „Kredyt sam w domu” – chwali się mBank. Pieniądze w mBanku można pożyczyć przez internet łatwo, bez formalności i szybko, a przelew znajdzie się na koncie nawet w ciągu 15 minut. Pekao kusi płatnością raty za 3 miesiące. Millennium obiecuje spłatę kredytu dopiero w przyszłym roku i daje gwarancję najniższego oprocentowania, a EuroBank zwrot 5 proc. raty jeśli klient obsługuje kredyt terminowo. Do tego swoje dokładają wiewiórki z BGŻ. Mówią ludzkim głosem, że kredyt nie wymaga wyrzeczeń, a rata 0 zł może być twoja.
Wszystkie razem tworzą spójny przekaz – bez kredytu święta będą nieudane, a prezenty kiepskie. Aby scenariusz był inny wystarczy tak niewiele – kredyt gotówkowy, który można zaciągnąć szybko i bez formalności, a ratę spłacać w przyszłym roku, albo nawet odzyskać jej część. Na tym zresztą się nie skończy. W najbliższych dniach z pewnością pojawi się wiele nowych spotów i billboardów, bo inni gracze również świąt nie odpuszczą.
Atakując reklamami ze wszystkich stron banki wiedzą co robią. Boże Narodzenie zajmuje wyjątkowe miejsce w sercach Polaków. Wiele osób choć początkowo zarzeka się, że kredytu nie weźmie, ostatecznie kapituluje, bo im bliżej 24 grudnia tym trudniej trzymać się skromnych planów. W statystykach Biura Informacji Kredytowej, każdego grudnia widać wzrost liczby kredytów konsumpcyjnych. Choć nie zawsze wzrostowi liczby kredytów towarzyszył skok wartości zadłużenia, bo zazwyczaj pożyczane na święta kwoty, nie należały do wysokich.
Wyjątkiem był 2012 r., gdy kredyty konsumpcyjne nie zyskały, ani na liczbie ani na wartości. Banki wówczas bardzo niechętnie pożyczały na konsumpcję. Wiele osób odpuściło sobie kredyt, a bardziej zdeterminowani poszli do pozabankowych firm pożyczkowych.
Nie reklama, ale reprezentatywny przykład prawdę ci powie
Jakie kredyty banki najchętniej oferują na święta najlepiej pokazuje reklama BZ WBK. Klient ma szansę wygrać jeden z trzech samochodów pod warunkiem, że weźmie kredyt z ubezpieczeniem. I to właśnie na sprzedaży takich kredytów bankom obecnie zależy najbardziej. Dzięki nim zarabiają więcej i ograniczają ryzyko pożyczania.
Co do preferencji banków wątpliwości nie pozostawia lektura reprezentatywnych przykładów kredytów gotówkowych. Jest to opis oferty na którą zgodnie z ustawą o kredycie konsumenckim, bank spodziewa się podpisać dwie trzecie umów, zazwyczaj podawany małym druczkiem pod reklamami, czy też na stronach internetowych. Choć przykłady reprezentatywne opisują różne okresy spłaty i różne kwoty, to jednak dają pewną orientację o kosztach.
Np. w Eurobanku dla 16,5 tys. zł kredytu zaciąganego na 4,5 roku opłaty wstępne kosztują 511 zł, ubezpieczenie pochłonie 3,3 tys. zł. W BZ WBK całkowita kwota kredytu na 4,5 roku plus miesiąc – 17 066 zł – już na starcie uwzględnia 2566 zł opłaty z tytułu ubezpieczenia. Do tego trzeba dodać jeszcze 4,40 proc. prowizji. Klient odda blisko 25,7 tys. zł. Z kolei w PKO BP, który opisał kredyt na okres pięciu lat udzielany swoim klientom przekazującym wpływy na konto. Odsetki od 15 tys. zł pożyczki wyniosą niecałe 4,6 tys. zł, a koszt ubezpieczenia 2,6 tys. zł. W ING BSK dla kredytu na blisko 11 tys. zł spłacanego w trzy lata i 10 miesięcy koszty odsetek pochłoną ok. 3 tys. zł a ubezpieczenia 1,35 tys. zł. W Credit Agricole dla kredytu gotówkowego w wysokości 5,5 tys. zł spłacanego przez cztery lata, całkowita kwota do zapłaty wyniesie 10,25 tys. zł. Z tego opłata za ochronę ubezpieczeniową w rozszerzonym pakiecie wynosi niemal 1,9 tys. zł, odsetki ponad 2,4 tys. zł, a prowizja 440 zł. W BGŻ dwuletni kredyt na 11 tys. zł ma ubezpieczenie kosztujące niecałe 866 zł i odsetki przekraczające 1,9 tys. zł. W przypadku mBanku 6 proc. trzeba wydać na prowizję, jest też ubezpieczenie (0,096 proc. przemnożone przez kwotę kredytu liczbę rat). Dla przykładowego kredytu 8,7 tys. zł stanowi to łącznie blisko 900 zł. Po trzech latach przy 14,49 proc. odsetek trzeba będzie oddać 12,77 tys. zł. W BOŚ warunkiem skorzystania z promocyjnego oprocentowania pożyczki 7,99 proc. i braku prowizji jest pożyczka nie dłuższa niż 12 miesięcy z ubezpieczenia i okres spłaty. Dodatkowo klient powinien również otworzyć lub posiadać ROR z wpływem miesięcznym w wysokości raty pożyczki nie niższym niż 1 tys. zł, a najlepiej przelewać całość wynagrodzenia oraz zakupić dowolne ubezpieczenie do ROR.
O ubezpieczeniu w przykładach reprezentatywnych nie wspominają Millennium i Pekao. W Millennium dla kwoty przekraczającej 11 tys. zł ze skredytowana prowizją 3,5 proc. oprocentowanie wynosi 13,5 proc. W Pekao reprezentatywna symulacja pokazuje pożyczkę 8 tys. zł na 2,5 roku z odsetkami przekraczającymi 1,5 tys. zł pod warunkiem, że oprocentowanie jest zmienne, a klient ma w banku bezpłatne konto. Ubezpieczeń nie ma również w Aliorze, ale jest za to opłata przygotowawcza w wysokości 11 proc. pożyczanej kwoty i 16 proc. odsetki. Klient pożyczający 19,7 tys. zł, pożycza też 2,2 tys. zł kwoty na opłatę przygotowawczą, a po 4,5 roku wydaje na odsetki ponad 9,1 tys. zł.
Większość tych ofert nie wydaje się już tak kusząca jak mogłyby na to wskazywać reklamy. Warto, więc pamiętać, że ostateczna cena zależy od klienta. Jeśli w BIK-u widnieje dobra historia kredytowa, dochody są regularne, nie warto się godzić na pierwsze lepsze proponowane warunki. Należy negocjować i zbijać koszty. Niższa rata to łatwiejsza spłata. A bankom zależy na sprzedaży kredytów, może nawet dużo bardziej niż wielu klientom na pożyczeniu pieniędzy.
Po ponad dwóch latach wróciły kredyty na dowód
Polacy mogli się już nieco odzwyczaić od kredytowej ofensywy banków na Boże Narodzenie. Przez dwa poprzednie lata banki udawały, że świąt nie ma. Lizały rany po tym jak w latach 2007-2009 zbyt swobodnie udzielały kredytów konsumpcyjnych, co skończyło się wysokim odsetkiem kredytów spłacanych z problemami lub nie zwracanych wcale. W tym roku jest zupełnie inaczej. Banki wystartowały równo z handlowcami i są nawet bardziej ekspansywne. Nie bez przyczyny. Gdy klienci będą kupowali prezenty za kredyty, największym prezentem dla banków będą większe zyski. Plany na ten rok są ambitne, W prognozach, którymi dysponuje Komisja Nadzoru Finansowego, banki założyły, że znów zarobią rekordowe sumy, ich zysk ma wynieść tyle samo co w 2011 i 2012 r. czyli ok. 15,5 mld zł. Po trzech kwartałach tegoroczny wynik jest zbliżony do zeszłorocznego, wynosi 11,8 mld zł, wobec blisko 12 mld zł przed rokiem. W warunkach spadających stóp procentowych zarabia się jednak trudniej. Na dodatek spory zawód w tym roku sprawiły bankom firmy.
Zamiast spodziewanego wzrostu zadłużenia przedsiębiorstw o19 proc., po 10 miesiącach jest to niewiele ponad 1 proc. Nadzieja w klientach indywidualnych, którzy będą brali kredyty mieszkaniowe i jeszcze bardziej dochodowe konsumpcyjne. Po lekcji jaką banki dostały przy boomie kredytowym w latach 2007-2009, obecnie pożyczają rozsądniej. Dodatkowo mogą też wyjść bardziej na przeciw klientom, bo od sierpnia tego roku nie krępują ich nakazy Komisji Nadzoru Finansowego. Wcześniej zgodnie z obowiązującą ponad dwa lata Rekomendacją T raty kredytów klienta nie mogły przekraczać połowy jego dochodów, jeśli zarabiał nie więcej niż średnia krajowa w gospodarce, ewentualnie 65 proc. jeśli wynagrodzenie było wyższe. Teraz nie ma już progu dochodowego, a dodatkowo banki mogą pożyczać pieniądze nie fatygując klienta zdobywaniem zaświadczeń o dochodach, wystarczy dokument tożsamości. Na uproszczonych zasadach, czyli na dowód, banki mogą udzielać kredytów klientom, z którymi mają relacje, otwierając się tym samym na osoby osiągające dochody w szarej strefie. Jeśli ktoś ma w danym banku konto, depozyty, czy inne produkty co najmniej pół roku, bank może uznać, że bez zaświadczenia potwierdzającego wynagrodzenie, pożyczy klientowi 6-krotność przeciętnych dochodów w przedsiębiorstwach (6 razy 3834 zł, czyli blisko 23 tys. zł), jeśli współpraca trwa rok może to być dwa razy więcej. W przypadku kredytów ratalnych nawet nieznany klient może się starać o pożyczenie na dowód czterokrotności przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw, czyli ponad 15 tys. zł.
Na dodatek limity się nie sumują, jeśli więc za chwilę klient przyjdzie po kolejny kredyt znów będzie mógł skorzystać z uproszczonej procedury. Ze statystyk Biura Informacji Kredytowej wynika, że nowe zasady pożyczania banki w pierwszej kolejności testowały na bardziej zamożnych klientach. W efekcie liczba kredytów konsumpcyjnych się obniżyła, ale przeciętna wartość mocno poszła w górę. Teraz coraz bardziej otwierają się na wszystkich klientów.
Halina Kochalska,
Open Finance