Syryjska ruletka, czyli dlaczego Obama nie zaatakuje
Konflikt w Syrii, który od 2011 roku spędza sen z oczu światowym przywódcom, właśnie osiągnął swój punkt kulminacyjny. Opinia publiczna domaga się radykalnych działań, Barack Obama pręży muskuły, a Rosja ostrzega przed pochopnymi wnioskami.
Bashar al-Asad może jednak spać spokojne - jego siłą jest brak bogatych złóż ropy naftowej, które w przeszłości zdecydowały o losie reżimu Saddama Husajna.
Kiedy w 2003 roku media, powołując się na informacje CIA, donosiły o domniemanej produkcji broni masowego rażenia przez reżim Saddama Husajna, nikt nie miał wątpliwości co do słuszności inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak. Szeroka koalicja państw pod sztandarem NATO w ciągu niespełna trzech tygodni opanowała większość kraju, ale broni masowego rażenia nie znalazła – nie taki był cel.
Głównym motywem interwencji zbrojnej nie było zwalczanie powiązań z Al-Kaidą, lecz zagrabienie bogatych pól naftowych oraz rafinerii, które przed rozpętaniem wojny produkowały ponad 3 miliony baryłek dziennie. Jak pokazują dane zawarte na stronach amerykańskiego U.S. Energy Information Administration, pomimo faktycznego braku podpisania kontraktów na wydobycie ropy naftowej przez koncerny paliwowe ze Stanów Zjednoczonych, import „czarnego złota” i produktów pochodnych wzrósł w maju 2006 roku do 15200 baryłek dziennie, co w ujęciu miesięcznym wynosi aż 456000 baryłek. Przyczyną nagłego wzrostu importu tego surowca do kraju Wuja Sama były korzystne umowy, które państwa sprzymierzone z USA podpisały z lokalnymi watażkami. Mechanizm okazał się prosty – George Bush miał wywalczyć dostęp do ropy, a koncerny paliwowe państw NATO zobowiązały się do jej eksportu na preferencyjnych warunkach. Tym samym Stany Zjednoczone zachowały swoją reputację, a ci, którzy zapłacili za inwazję na Irak, otrzymali stosowne wynagrodzenie.
Podobnego scenariusza nie należy spodziewać się w Syrii, gdzie dotychczas życie straciło ponad 150 tysięcy ludzi. Opinia publiczna licząca na zdecydowane działania ze strony Baracka Obamy, może się ich nigdy nie doczekać. Powód jest prozaiczny – kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze! Unicestwienie reżimu Bashara – al – Asada może kosztować zbyt dużo, a na petrodolary pozyskane na skutek zbrojnej interwencji administracja prezydenta USA nie ma co liczyć.
Syria nie dysponuje bogatymi złożami ropy naftowej, które mogłyby przyciągnąć inwestorów zza Oceanu. Istotnym problemem może również okazać nieoficjalna współpraca Asada
z Rosją w ramach dostaw broni. Władimir Putin już teraz grozi palcem i zaleca wstrzemięźliwość państwom NATO, na co Obama zareagował stonowaniem swojego stanowiska w sprawie interwencji zbrojnej w Syrii. Posłużono się tutaj autorytetem Kongresu, mającego niejako decydujący głos w ramach legitymizacji inwazji. Wszystko wskazuje na to, że kongresmeni nie udzielą prezydentowi USA wotum zaufania, a cały spektakl stroszenia piór i prężenia muskułów okaże się farsą mającą odstraszyć tyrana
z Damaszku.
dr Maciej Jędrzejak
Saxo Bank