Euro – czy warto czekać w nieskończoność?

Euro – czy warto czekać w nieskończoność?
Robert Lidke, fot. Jacek Barcz
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Kiedy podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy 10 września 2008 roku premier Donald Tusk mówił: "Składam przed przedsiębiorcami obietnicę, że naszym celem jest przystąpienie do strefy euro w 2011 roku", tuż za progiem był światowy kryzys. 5 dni później, 15 września 2008 roku, ogłoszono upadek Lehman Brothers - to wydarzenie jest uznawane za początek światowego kryzysu finansowego.

#JosephE.Stiglitz: „#Euro – w jaki sposób wspólna waluta zagraża przyszłości Europy”: Teza tej książki mówi, że wspólna waluta wymaga więcej Europy

Od tego czasu, aż do tej chwili, rozmowy w Polsce o euro były odkładane ad calendas graecas. Nikt nie deklarował się jako zwolennik szybkiego przystąpienia do eurolandu, ani też nikt radykalnie nie odcinał się od tego pomysłu.

Teraz jednak szef partii rządzącej Jarosław Kaczyński oczekuje od przywódców wszystkich partii politycznych deklaracji, że nasz kraj nie przystąpi do strefy euro, do czasu aż nie osiągniemy poziomu rozwoju zbliżonego do Niemiec.

Bycie poza strefą euro ma swoje plusy, ale są też plusy bycia w tej strefie – w przypadku Polski, te plusy są bardzo znaczące.

Nasza gospodarka jest mocno związana ze strefą euro

Wróćmy do Donalda Tuska – dlaczego to przedsiębiorcom składał obietnicę przystąpienia do strefy euro?

Otóż wg danych Eurostatu 80 procent naszego eksportu to eksport do krajów Unii Europejskiej, gdzie gospodarczo oczywiście dominują państwa strefy euro. Podobnie jest z importem – 70 procent pochodzi z Unii.

Źródło Eurostat

Nasi najważniejsi partnerzy gospodarczy to przede wszystkim kraje strefy euro, w tym Niemcy – ponad ¼ naszej wymiany handlowej przypada na ten kraj.

Źródło Eurostat

Strefa euro – łatwiejszy i tańszy dostęp do pieniądza

Proste pytanie – czy rozliczenia z naszymi głównymi partnerami w tej samej walucie to rozwiązanie bardziej korzystne niż rozliczenia stale uwzględniające wahania kursu złotego?

Do tego dochodzi kwestia dostępu do taniego kredytu, przedsiębiorców i poszczególnych obywateli.

Kilka dni temu Bartosz Turek pisał na naszym portalu,  że obecność Polski w strefie euro oznaczałaby znaczące obniżenie oprocentowania kredytów.  Argumentował: Dziś popularny w Polsce WIBOR 3M to 1,72%, a EURIBOR 3M minus 0,31%. To oznacza, że oprocentowanie kredytu hipotecznego mogłoby spaść o 1,72 pkt. proc. – jeśli banki nie uwzględniałyby ujemnej wartości EURIBORU – albo nawet o ponad 2 pkt. proc. – jeśli banki wzięłyby pod uwagę negatywną stawkę.

I dalej obrazowo wyjaśniał: W praktyce oznacza to, że tak jak dziś za każde pożyczone 100 tysięcy złotych na 25 lat trzeba płacić co miesiąc ratę na poziomie 518 złotych, to po przejściu na wspólną walutę mogłaby ona spaść o kilkanaście, albo nawet 20% – oczywiście w aktualnych warunkach rynkowych.

Czytaj także: Polska w strefie euro – kredyty za pół darmo >>>

Państwo też taniej pożyczy

Korzyści ze zniknięcia ryzyka kursowego miałby też Skarb Państwa.  Jednym z ogłoszonych celów obecnego rządu jest spadek udziału długu Skarbu Państwa w walutach obcych.

Jak pisała „Rzeczpospolita” pod koniec ubiegłego roku: Sama wartość polskiego długu w walutach obcych na koniec listopada 2018 r. wynosiła 282 mld zł. Najwięcej mamy obligacji w euro (ok. 78 proc. długu zagranicznego).

I dalej dziennik pisał: Z szacunków Ministerstwa Finansów wynika, że osłabienie złotego o 10 proc. wobec wszystkich walut w 2018 r. (przy zadłużeniu zagranicznym poniżej 30 proc.) kosztowałoby nas ok. 860 mln zł.

A co by było, gdyby euro było naszą narodową walutą? Nasz dług w obcych walutach spadłyby do 62 mld złotych. Nasze ryzyko kursowe dotyczyłoby kursu euro wobec  dolara lub jena, może franka szwajcarskiego. Chyba bardziej prawdopodobny jest duży spadek kursu złotego do tych walut niż euro?

I tak to widzą inwestorzy. Z tego powodu, a także ze względu na ogólne zaufanie do strefy euro, a szczególnie do gospodarki niemieckiej, głównego silnika napędowego eurozony, większość państw strefy euro pożycza taniej pieniądze na rynkach finansowych niż pozostałe państwa Unii Europejskiej.

Źródło Stooq.pl

Śmiało można założyć, że gdybyśmy byli w strefie euro, pożyczalibyśmy pieniądze tak tanio jak Hiszpanie, czyli o prawie 2 pkt procentowe taniej niż teraz.

Komu się opłaciło?

Teraz kilka zdań o wzroście gospodarczym. Niedawno  Witold Gadomski omawiał na naszym portalu raport polskiej Fundacji im. Roberta Schumana dotyczący doświadczeń krajów Europy Środkowowschodniej z wprowadzeniem euro. Pisał, że  Słowacja z euro rozwija się szybciej niż Czechy i Węgry bez euro, a poparcie społeczne dla wspólnej waluty w Estonii, Słowacji i na Łotwie, sięga 80-85 procent.

Czytaj także: Czy wprowadzenie euro opłaciło się Krajom Bałtyckim i Słowacji?

Odnoszę wrażenie, że przyjęcie euro raczej zwiększy nasz dynamizm rozwojowy niż go zmniejszy. Tańszy i łatwiejszy dostęp do kapitału, większa wiarygodność to najbardziej oczywiste argumenty za. Oczywiście ważną sprawą będzie kurs, po jakim przyjęlibyśmy euro.

A  jakie są argumenty za pozostaniem przy złotym?

Kiedy nasza gospodarka stanie się z jakichś powodów mniej konkurencyjna, osłabienie kursu złotego może pomóc, tak jak w przypadku zagrożenia ucieczką zagranicznego kapitału może pomóc podwyżka stóp procentowych banku centralnego.

A może już ktoś wie, że takie bezpieczniki będą potrzebne?

Stosunek do euro to także stosunek do integracji europejskiej. Przynajmniej tak uważa Joseph E. Stiglitz. W swojej książce „Euro – w jaki sposób wspólna waluta zagraża przyszłości Europy”, która pozornie jest krytyką euro, noblista pisze: Teza tej książki mówi, że wspólna waluta wymaga więcej Europy.

Redakcja Miesięcznika Finansowego BANK do numeru majowego zbiera opinie polskich ekonomistów na temat przystąpienia Polski do strefy euro. Jednym z uczestników ankiety miesięcznika jest były prezes NBP prof. Marek Belka. W sprawie terminu wprowadzenia w Polsce euro prof. Marek Belka stwierdził: „Najlepszy moment jest teraz, potem może być za późno.”

Źródło: aleBank.pl