Na gapę?
Mało kto zauważył wtedy, że w tym samym czasie w Polsce identyczną decyzję podjął mały Stryków w województwie łódzkim. Z kolei blisko 60- tysięczne śląskie miasto Żory (o budżecie ok. 250 mln zł) wprowadziło bezpłatną komunikację już w roku 2014 i bardzo sobie chwali to rozwiązanie. „Z komunikacji miejskiej w naszym mieście korzystają przede wszystkim dzieci i młodzież oraz osoby starsze. W wielu rodzinach, szczególnie wielodzietnych, wydatki na transport stanowią poważną pozycję w rodzinnych budżetach. Darmowa komunikacja miejska zachęci mieszkańców, aby z samochodów przesiedli się do autobusów – mówił wówczas Waldemar Socha, Prezydent Miasta Żory. – Jesteśmy przekonani, że bezpłatna komunikacja w znacznym stopniu ułatwi a naszym mieszkańcom dostęp do edukacji, kultury, sportu i rekreacji, a także poprawia dostępność miejsc pracy”.
Dziś darmowa komunikacja miejska obowiązuje już w 40 polskich miastach i powiatach, a do tej długiej listy ciągle dopisują się kolejne samorządy. I jeśli całkowicie bezpłatna komunikacja wprowadzana jest głównie w mniejszych i średnich miastach, to z bezpłatnych przejazdów korzystają np. uczniowie wszystkich szkół w Warszawie i Krakowie, a z miast uzdrowiskowych – np. Kołobrzegu czy Świeradowa-Zdroju. W województwie pomorskim z bezpłatne komunikacji korzystają np. mieszkańcy 25-tysięcznej Kościerzyny.
Byłem świadkiem ciekawej dyskusji na ostatniej sesji budżetowej w moim rodzinnym Sopocie na temat bezpłatnej komunikacji, bowiem opozycyjni radni zaproponowali na niej „wprowadzenie bezpłatnych przejazdów komunikacją miejską na terenie Sopotu dla dzieci i młodzieży w wieku od 7 do 19 lat (do ukończenia nauki w szkole średniej) w okresie roku szkolnego.” Co ciekawe, taki wniosek przy dyskusji budżetowej zyskał pozytywną opinię Komisji Strategii i Finansów Miasta, ale na sesji „prezydenccy radni” już takiego rozwiązania nie chcieli poprzeć. Co takiego ważnego mogło się stać pomiędzy dyskusją na komisji a sesją, aby ten dobry (wcześniej) pomysł nagle okazał się jednak z gruntu zły? Zadziałał chyba syndrom cesarza Nerona, czyli przekonanie, że dobre pomysły mogą pochodzić wyłącznie od cesarza. Tak wynikało bowiem właśnie z dyskusji, kiedy można było usłyszeć, że bezpłatna komunikacja to pomysł nie tylko „populistyczny”, ale wręcz „polityczny” (sic!). A szkoda, bo to przecież nie tylko właściwy kierunek dla sopockiego uzdrowiska, ale również ewidentna inwestycja w sopockich uczniów. Wg rejestru mieszkańców w lutym 2017 roku mieszkały na terenie kurortu zaledwie 2584 osoby w wieku szkolnym, więc dla tak bogatego miasta, jakim jest Sopot, nie byłoby to przecież zbyt wielkie obciążenie. Przy wciąż malejącej ilości mieszkańców nadmorskiego kurortu, powinniśmy wręcz stwarzać modelowe warunki bytowe dla sopockich dzieci i młodzieży. Bezpłatna komunikacja miejska jest tylko jednym z wielu takich rozwiązań o charakterze pomocniczym, o których powinno się nie tylko dyskutować, ale po prostu je realizować.
Jestem też przekonany, że pomysł bezpłatnej komunikacji nie tylko dla sopockich uczniów, dość szybko jednak powróci, bo takie rozwiązanie wydaje się nie tylko pożądane, ale wręcz oczywiste, zwłaszcza w miejscowościach o statusie uzdrowiska. To przecież ewidentna zachęta zarówno dla mieszkańców, jak i turystów do pozostawienia swojego samochodu na parkingu przydomowym czy buforowym i poruszaniu się po mieście autobusami, kolejką elektryczną czy trolejbusami. Przy ewidentnym deficycie miejsc parkingowych jest to zdecydowanie najlepsze rozwiązanie i warto w nie zainwestować z myślą o przyszłości kurortu. I w żadnym wypadku nie powinno ono stać się osią jakiegokolwiek sporu politycznego. Bo autobus, choć najczęściej czerwony, nie ma przecież barw partyjnych. Tylko widocznie nie wszyscy tak uważają.
Wojciech Fułek