A może Central Park?
I tu przewagę zdobywają zwolennicy wyburzenia Pałacu. Nie kryją przy tym mało oryginalnego pomysłu: 23 hektary, które ze swym otoczeniem zajmuje obecnie budynek, można przeznaczyć na bardzo dochodowe wieżowce dające wielkie zyski z wynajmu powierzchni biurowej (a nawet mieszkalnej). To nic, ze PKiN jest wpisany do rejestru zabytków, że wstępny koszt wyburzenia to ponad 900 mln zł, że diabli wiedza, co okaże się po wyburzeniu fundamentów, ze rozbiórka potrwa co najmniej 2-3 lata paraliżując centrum miasta a operatorzy telekomunikacyjni podzielą los dziecka wylanego z kąpielą.
Nie mam fobii ani filii na punkcie PKiN. Mimo to uważam, że wrósł on w architekturę stolicy, obrósł własną historią, a użytecznością swego potencjału służył kilku pokoleniom nie tylko mieszkańców Warszawy. Może to i toporny przykład architektonicznego socrealizmu, ale nadal imponuje rozmachem i solidnym wykonaniem (ciekaw jestem jak za 62 lata będą wyglądały obecne wieżowce). Nie jestem w PKiN zakochany, ale pamiętam jakichś Japończyków, którzy jak jeden mąż po wyjściu z autokaru pędem skierowali obiektywy swych aparatów i kamer na Pałac, choć mieli za plecami przepiękne badziewie monstrum handlowego Złotych Tarasów przy Dworcu Warszawa Centralna. Osobiście twierdzę, że po zainwestowaniu w gmach PKiN, owszem, sporej kasy, można uczynić z niego obiekt na wskroś nowoczesny z jednej strony, a jednak nadal imponujący swą oryginalnością architektoniczną z drugiej. Gadki, że to Pomnik Stalina traktuję jak wezwania robotników parowozowni Zakładów Putiłowskich w Moskwie, którzy po przemówieniu Włodzimierza Iljicza Lenina nawoływali do zniszczenia „carskich lokomotyw, bo stać nas na wybudowanie naszych własnych, ludowych, bolszewickich parowozów”. Uważam tez, że najprostsze rozwiązanie, czyli oddanie terenu po wyburzeniu PKiN mającym pieniądze inwestorom budowlanym zakończy się w konsekwencji tym, że kolejne wieżowce z zatrudnionymi w nich albo mieszkającymi użytkownikami doprowadzą do tego, że już tym bardziej nie będzie po co jeździć do centrum miasta. Dlatego proponuję pomyśleć o takim zagospodarowaniu PKiN aby przyciągał tłumy. Pierwszy lepszy przykład: mamy Warszawie np. zbyt mała powierzchnię wystawienniczą. No to oddajmy część pięter Muzeum Narodowemu, które większość obiektów z braku miejsca na ich ekspozycję trzyma w piwnicach.
Ale jest coś, co umyka uwadze w całej toczącej się dyskusji – Plac Defilad. To olbrzymi teren i zgłaszam pomysł na jego wykorzystanie. Oto najprostsze spostrzeżenie: Warszawa, stolica kraju, nie ma rynku! Nie chodzi mi o Rynek Starego Miasta czy placyk pod Kolumną Zygmunta, ale o prawdziwy rynek, duży plac korespondujący z potrzebami miasta stołecznego.
Obecny Pałac Defilad to przykład kompletnego marnotrawstwa. Parę metrów obok Dworzec Centralny, metro, tramwaje i autobusy ze wszystkich stron miasta – świetny dojazd i powrót z imprezy. Wokół poza kilkoma budynkami mieszkalnymi – biurowce albo centra handlowe: można hałasować. Umieszczone z góry, na parapetach Pałacu kamery nadzorują bezpieczny przebieg każdego wydarzenia.
Co proponuję? Plac widzę, plac ogromny, którego płaszczyznę podniósłbym o jakieś trzy metry wyżej, do poziomu wejścia do PKiN. Powstałby olbrzymi podziemny parking. A na tak powstałym placu organizowałbym imprezy dla tysięcy ludzi: rocznice ważnych wydarzeń, koncerty z okazji świąt narodowych, koncerty Sylwestrowe, transmisje sportowe (telebimy), występy, a zimą ogromne lodowisko. Nie ukrywajmy: przeróżne manifestacje, pochody czy demonstrację nie blokowałyby połowy Warszawy i byłyby z pewnością łatwiejsze do upilnowania.
A jak nie, to zburzmy PKiN ale razem z Placem Defilad a na ich miejscu niechaj powstanie, jak w Nowym Jorku, Central Park.
Bogdan Koblański