Wiatrak z wiatrakami wywieje inwestorów z Polski?

Wiatrak z wiatrakami wywieje inwestorów z Polski?
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Daria Kulczycka, Dyrektor Departamentu Energii i Zmian Klimatu w Konfederacji Lewiatan w rozmowie z Robertem Lidke.

#DariaKulczycka @LewiatanTweets: Zakładam, że rząd podejmie decyzję i przedstawi program rozwoju energetyki odnawialnej w Polsce - powinien to zrobić jak najszybciej. #OZE #Energetyka #KonfederacjaLewiatan

Robert Lidke, aleBank.pl: Czy Polska była Eldoradem dla firm wiatrakowych?

Daria Kulczycka, Lewiatan: Przez pewien czas tak było. Gdy ruszyły programy wsparcia energetyki wiatrowej inwestorzy mieli swój dobry czas. Jak wszystko, co jest złotym okresem kiedyś się kończy. Nie jest problemem to, że inwestycje nie zwracają się szybko, a z punktu widzenia odbiorców energii wydaje się nawet, że nie powinno tak być, że wsparcie jest tak silne. Problemem jest to, że wsparcie dla wiatraków się zakończyło nagle, niespodziewanie bez komunikacji między regulatorami, administracją, politykami, a inwestorami.

Zobacz i posłuchaj rozmowy na naszym kanale aleBankTV na YouTube albo na końcu artykułu

Czy można powiedzieć ile mniej więcej firmy wiatrakowe zainwestowały w Polsce?

Sądzę, że jest to powyżej 30 mld zł. Na początku inwestycje były droższe. Technologia wiatrakowa szybko tanieje, teraz są znacznie niższe koszty zainstalowania jednego megawata mocy. Mamy blisko 6 tys. megawatów, więc na pewno to jest powyżej 30 mld zainwestowanych złotych.

Jak rozumiem w najlepszej sytuacji są te firmy, które zainwestowały najwcześniej, a w najgorszej te, które zainwestowały ostatnio.

Taka jest prawa. Rzeczywiście te, które inwestowały wcześniej dostawały możliwość wsparcia kapitałowego, a także wsparcie operacyjne było na takim poziomie, że niektórym szczęśliwcom pozwalało na zwrot inwestycji po kilku latach. Uwagę na to zwracały NGOsy, Konfederacja Lewiatan – to było rzeczywiście nadwsparcie. W tym czasie można było zyskać wsparcie kapitałowe funduszy unijnych i cena zielonych certyfikatów, czyli dodatkowego wsparcia operacyjnego była na tyle wysoka, że inwestycja była bardzo korzystna.

Co tak naprawdę spowodowało, że firmy wiatrakowe popadły w kłopoty?

Kilka czynników. Na pewno tym, co poprawiało ich sytuację były taniejące technologie – w związku z tym można było wiatraki stawiać taniej. Z drugiej strony tym, co zdecydowanie pogarszało sytuację inwestorów, był szereg regulacji, które spowodowały, że nie można było liczyć na zwrot z inwestycji. Po pierwsze tak zwana ustawa antywiatrakowa, która nie bez powodu dostała taką nazwę. Ta ustawa spowodowała, że wzrosły podatki od nieruchomości w sposób zupełnie niezrozumiały, niezapowiadany przez nikogo. Budowle wiatrakowe zostały potraktowane, jako przypadek szczególny, opodatkowano całość instalacji, jako budowlę – nie tylko fundamenty, co spowodowało wzrost podatku o jedną trzecią.

Po drugie to, co już narastało od dłuższego czasu na rynku, na co zwracali uwagę inwestorzy – w ślad za szybkim rozwojem farm wiatrowych nie szedł wzrost obowiązku zakupu zielonej energii przez sprzedawców z urzędu. W związku z tym ceny zielonych certyfikatów, które miały wyrównać koszty produkcji energii z wiatraków spadały na łeb na szybę – z 280 zł na 30 zł, w tej chwili to jest 50 zł za jeden certyfikat. W związku z tym przestały się „spinać” przychody ze sprzedaży energii elektrycznej. Do tego doszły kolejne regulacje, które dostały nazwę Lex Energa, to znaczy, że sprzedawcy, którzy zawarli umowy z dostawcami energii ze źródeł odnawialnych wypowiadali te długoterminowe umowy. Umowy te gwarantowały zbyt energii po określonych cenach. W sumie te wszystkie regulacje, które gwarantowały godziwy zysk nagle się załamały.

Czyli mówiąc w skrócie firmy wiatrakowe muszą płacić wyższe podatki, mają niższe ceny na energię, którą produkują, a nawet czasami nie mają, komu tej energii sprzedać, bo wypowiedziano im umowy. W efekcie część z nich ma poważne kłopoty finansowe, co przekłada się na kłopoty banków, które udzieliły im kredytów. Słyszymy, że są tacy inwestorzy, jak na przykład właściciel BMW, który mówi, że nie będzie w Polsce inwestował, ponieważ inwestował w technologie, farmy wiatrowe, poniósł straty i zraził się do Polski.

Rzeczywiście takie były informacje prasowe. Na ile rzeczywiście BMW miało zamiar inwestować na wielką skalę w program elektromobilności, tego nie wiem. Natomiast nie ma dwóch zdań, że takie traktowanie inwestorów, jakie ma miejsce na rynku producentów energii wiatrowej zraża zagraniczne firmy do Polski. Nie wydaje mi się, że gdyby sytuacja się odwróciła, gdyby rząd zechciał poukładać na nowo warunki inwestowania w energetykę odnawialną w Polsce, to inwestorzy powiedzą, że nie będą inwestować. Jestem przekonana, że będą i że rząd w końcu ten ruch wykona. Bez wątpienia pamięć o tym, co działo się na rynku pozostanie i inwestorzy będą bardziej ostrożni, będą myśleli o wyższych oczekiwanych stopach zwrotu, aby te inwestycje podjąć.

Jak się zachowają w tej sytuacji banki? Czy też uwierzą w rzetelność i nową strategię rządu? Trudno przewidzieć. To pozostaje w historii banków, historii kredytów. Banki mogą z dużą ostrożnością kredytować inwestycje w OZE w Polsce – to dotyczy banków tutaj umiejscowionych, to dotyczy Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Bank ten chętnie inwestował i deklarował inwestowanie w energetykę odnawialną, w rozwój sieci energetycznych w Polsce mówiąc – „węgiel nie, ale odnawialne źródła owszem”. Jak będzie się EBOiR zachowywał, jeżeli także ich kredyty są w jakiejś mierze prawdopodobnie zagrożone, trudno zgadnąć. Zakładam, że rząd podejmie decyzję i przedstawi program rozwoju energetyki odnawialnej w Polsce i powinien to zrobić jak najszybciej.