Tarcze antyinflacyjne w dłuższej perspektywie nie pomogą w zwalczaniu inflacji

Tarcze antyinflacyjne w dłuższej perspektywie nie pomogą w zwalczaniu inflacji
Źródło: FOR
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Tarcze antyinflacyjne to garść leków przeciwbólowych o krótkotrwałym i wątpliwym działaniu, piszą Sławomir Dudek, główny ekonomista oraz Marcin Zieliński, ekonomista z Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Wraz z wybuchem pandemii w 2020 roku do polskiego słownika politycznego na stałe zawitało pojęcie „tarczy”. Po dziewięciu rządowych „tarczach antykryzysowych” i dwóch „tarczach finansowych” PFR-u przyszła pora na dwie „tarcze antyinflacyjne”.

W kwietniu 2020 roku premier Mateusz Morawiecki nie dostrzegał ryzyka inflacji, natomiast ostrzegał, że „będą nam za to groziły zjawiska deflacyjne”. Z tego powodu rząd zdecydował się na „tarcze”, które miały m.in. powstrzymać spadek krajowego popytu i zapobiec groźbie deflacji. Kosztujące 250 mld zł (ponad 10% PKB) i w dużej części bezzwrotne „tarcze” przyniosły spodziewany przez niektórych ekonomistów skutek w postaci wysokiej inflacji, z którą teraz rząd bohatersko walczy kolejnymi „tarczami” – tym razem antyinflacyjnymi.

Według premiera Morawieckiego rozwiązania te „mają w dłuższej perspektywie po prostu doprowadzić do obniżenia inflacji”.

Tarcze wcale nie obniżą inflacji

Czy faktycznie obniżki podatków bez odpowiednich cięć w wydatkach publicznych mogą trwale obniżyć inflację? Prognozy wszystkich ekonomistów rynkowych, w tym komentarze ekonomistów pracujących w kontrolowanych przez państwo bankach wskazują, że nie.

Po pierwsze, jak pokazuje prognoza przygotowana przez zespół PKO BP, w pierwszej połowie bieżącego roku inflacja będzie co prawda niższa niż w scenariuszu bez „tarcz”, ale efekt bazy sprawi, że ceny będą rosnąć szybciej rok później. Ostatecznie na koniec 2023 roku poziom cen będzie taki sam w scenariuszu z „tarczami”, jak w scenariuszu bez „tarcz”.

Innymi słowy, ceny benzyny czy chleba teraz nieznacznie spadną, ale koniec końców za dwa lata będziemy za te towary płacić tyle samo, bez względu na „tarcze”.

Źródło: Departament Analiz Ekonomicznych PKO BP / FOR

Po drugie, jak wskazują ekonomiści Banku Pekao SA, który zdaniem ministra aktywów państwowych Jacka Sasina „dysponuje chyba najlepszym w tej chwili zespołem analitycznym, […] by dokonać […] projekcji tych rozwiązań [«tarcz antyinflacyjnych»] na inflację”, taka prognoza uwzględnia tylko „efekt statyczny i statystyczny cięć”, ale „nie należy zapominać o innych konsekwencjach – cięcia podatków zwiększają stymulacyjny charakter polityki fiskalnej i podnoszą ścieżkę inflacji w średnim okresie”.

Ponieważ w konsekwencji chwilowego obniżenia wybranych dóbr ludzie będą mieli więcej pieniędzy do wydania, to wzrośnie popyt na inne towary i usługi, których ceny będą wyższe bez „tarcz antyinflacyjnych”. Innymi słowy, „tarcze antyinflacyjne” mogą za sprawą impulsu fiskalnego doprowadzić nawet do wzrostu inflacji w perspektywie nieco dłuższej niż kilkumiesięczna.

Czytaj także: Prezes NBP: podejmiemy wszystkie niezbędne kroki, by trwale obniżyć inflację

„Spłaszczanie” wskaźników

Premier przyznał w wystąpieniu sejmowym, że w „tarczach” chodzi o „spłaszczenie” wskaźnika inflacji, czyli w domyśle nie o skuteczne zwalczenie inflacji, lecz o obniżenie szczytów kosztem podniesienia dołków. Taki wskaźnik będzie dobrze wyglądać na slajdach, ale nie jest to element skutecznej walki z inflacją. To propaganda i działanie na pokaz.

Ponadto trudno sobie wyobrazić, że populistyczny rząd wycofa „tarcze” przed wyborami. A jeśli „tarcze” będą trwały do wyborów, to mogą kasę państwa kosztować nawet 100 mld zł (czyli tyle, ile kosztowałoby dofinansowanie kilku milionów instalacji fotowoltaicznych albo pomp ciepła dla domów jednorodzinnych).

Największymi beneficjentami „tarcz” mogą okazać się ci zamożniejsi, którzy pomocy wcale nie potrzebują, a ostatecznie ceny płacone przez gospodarstwa domowe wzrosną o tyle samo bez względu na rządowe „tarcze”.

Tu należy przypomnieć, że działania rekompensujące wzrost cen zostały wmyślone w PRL-u. Niestety w gospodarce centralnie planowanej rząd komunistyczny co jakiś czas musiał ogłaszać podwyżki cen, co wywoływało ogromne protesty. Wtedy rząd równocześnie wprowadzał też działania rekompensujące. To były dokładnie zaplanowane akcje określane jako „operacje cenowo-dochodowe”.

Pojawiają się czasem tezy, że takie „spłaszczenie” wskaźnika inflacji może zredukować oczekiwania inflacyjne. Jest to teza wątpliwa, a przynajmniej niepoparta analizami i dowodami. Od początku rząd zapowiada, że obniżki podatków są czasowe, a po wygaśnięciu zredukowanych stawek ceny wzrosną. W takiej sytuacji nawet mało racjonalny uczestnik rynku nie zrewiduje znacząco swoich oczekiwań inflacyjnych.

Ponadto wiele indywidualnych cen dóbr czy usług i tak drożeje w tempie dwucyfrowym, przez co w odbiorze subiektywnym wzrosty dwucyfrowe i tak zakorzeniły się w umysłach ludzi. Dodatkowo na skutek tego „spłaszczenia” wysoka inflacja pozostanie z nami na dłużej. Tak więc mamy do czynienia z zastąpieniem bardzo wysokiej, a potem spadającej inflacji na „spłaszczoną”, a zarazem wysoką inflację, która będzie z nami bardzo długo. A wydłużenie okresu podwyższonej inflacji może nawet zwiększyć oczekiwania inflacyjne.

Według szybkiego szacunku GUS za styczeń, czyli miesiąc, w którym działały częściowo zredukowane stawki podatków pośrednich, inflacja przebiła poziom 9% – wyniosła 9,2%. Żadnym pocieszeniem nie jest to, że poziom cen nie wzrósł w tempie dwucyfrowym. W ostatecznym rozrachunku na „tarcze” wydamy kilkadziesiąt miliardów złotych, a po ich wygaśnięciu ceny nie będą niższe niż w scenariuszu, w którym rząd żadnych „tarcz” by nie uruchomił.

Należy też pamiętać, że ceny wcale dzięki „tarczom” nie spadną, dalej będą rosły, tyle że przez krótki czas nieco wolniej, by potem przyspieszyć. Tak więc jest to lek przeciwbólowy, który będzie chwilę działał, ale nie zwalczy przyczyn choroby, a w końcu ból wróci ze wzmożoną siłą.

Czytaj także: Inflacja bazowa, są powody do dużego niepokoju

Pieniądze z helikoptera dla najbogatszych?

Jeśli „tarcze” mają być instrumentem pomocowym, to powinny opierać się na standardowych rozwiązaniach z zakresu polityki socjalnej, czyli być zorientowane na ulżenie najbardziej potrzebującym, oczywiście w ramach dostępnej przestrzeni budżetowej.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy odradza wprowadzanie szerokich bezwarunkowych ulg podatkowych albo dotacji, podkreślając, że takie rozwiązania są bardzo kosztowne, a ich największymi beneficjentami są zamożne gospodarstwa domowe. MFW wskazuje, że ewentualne działania osłonowe powinny być skierowane do konkretnych grup.

Przykładowo na obniżce podatków od paliw najbardziej skorzystają bogate gospodarstwa domowe. Im więcej samochodów jest w gospodarstwie, im wyższe mają spalanie i im częściej są używane, tym większe korzyści z obniżenia podatków. Gospodarstwa domowe o niskim dochodzie na obniżce ceny paliwa mogą skorzystać po kilkadziesiąt złotych miesięcznie, te bogatsze – nawet kilkaset złotych. Tak samo jest w przypadku nośników energii.

Inflacja importowana czy krajowa?

W rządowej propagandzie przewija się ostatnio motyw, że za obecną inflację odpowiadają czynniki zewnętrzne – „manipulacje gazowe rosyjskie” i „nieodpowiedzialna, dogmatyczna polityka Unii Europejskiej”, a także rosnące na całym świecie ceny żywności.

Tymczasem jeszcze przed wybuchem kryzysu towarzyszącego pandemii inflacja w Polsce przekraczała górne odchylenie od celu inflacyjnego – w trzech pierwszych miesiącach 2020 roku była nawet wyższa niż 4%. Polska należała wówczas i wciąż należy do inflacyjnych „liderów” Unii Europejskiej.

Cały czas bardzo wysoka była też w Polsce tzw. inflacja bazowa, która nie uwzględnia zmian cen nośników energii, paliw i żywności. Skumulowana inflacja bazowa od końca 2019 wyniosła w Polsce 12%, podczas gdy w strefie euro – 2%. To pokazuje, że o silnym trendzie wzrostowym inflacji decydują w Polsce inne czynniki niż energia i żywność.

Ponadto wzrost cen energii w Polsce nie był w 2021 roku wysoki na tle innych krajów. Na przykład przez cały 2021 rok ceny energii wzrosły w Polsce mniej, niż wynosi unijna średnia. W tym samym czasie pod względem inflacji całego koszyka Polska zajęła trzecie miejsce w Unii Europejskiej.

Źródło: Opracowanie własne FOR na podstawie danych Eurostatu / FOR

Rząd powinien stosować metody, które faktycznie zwalczyłyby przyczyny inflacji, a nie rozdawać na lewo i prawo losowe leki przeciwbólowe. Jak powiedział Ludwik Kotecki, w obecnej sytuacji do walki z inflacją potrzebujemy mieczy, a nie tarcz.

„Tarcze antyinflacyjne” to lek przeciwbólowy, ale nawet jeśli walczymy z bólem, a nie z jego źródłem, to nie powinniśmy brać leków garściami (rozdawać wszystkim bez względu na to, czy faktycznie potrzebują wsparcia z powodu wysokiej inflacji).

Polski rząd zrzuca pieniądze z helikoptera na chybił trafił. Pytanie, kto ostatecznie za to zapłaci: jakie podatki powstaną albo wzrosną, żeby sfinansować pokazowe „tarcze”?

Sławomir Dudek, główny ekonomista FOR.

Marcin Zieliński, ekonomista FOR.

Źródło: aleBank.pl