Siatka z zakupami Polaka na miesiąc, droższa o ponad dwa miliardy złotych

Siatka z zakupami Polaka na miesiąc, droższa o ponad dwa miliardy złotych
Jan Cipiur Fot. Autor
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Aż 16 milionów Polek i Polaków nie doświadczyło na własnej skórze zmory nieokiełznanej inflacji gnębiącej ich rodziców i dziadków przez co najmniej dwie dekady - od lat ‘70 do prawie połowy lat ‘90 poprzedniego stulecia.

Prawie trzy dekady dobrej passy dla Polski i jej gospodarki w połączeniu z naturalnymi procesami demograficznymi sprawiają, że ostrzeżenia w sprawie narastającej obecnie presji inflacyjnej odbierane są przez młodych nadających ton krajowi, jak bajka o żelaznym wilku, który niby jest, ale nikt go jednak nigdy nie spotkał i nie widział.

A koszyk z zakupami coraz cenniejszy…

GUS ogłosił jednak właśnie, że ceny w lipcu tego roku były wyższe aż o 5 proc. niż w lipcu 2020 roku. Jeśli rok temu statystyczny koszyk codziennych towarów i usług kosztował 100 zł, to dziś trzeba wysupłać nań 105 zł. Niby mało, ale jeśli taki koszyk przytargać trzeba do domu co drugi ‒ trzeci dzień, czyli np. dwanaście razy w miesiącu, to wydać trzeba nie 1200 a 1260 zł, a 60 złotych „piechotą nie chodzi”, jak się czasem jeszcze mówi.

W okresie październik 2019 roku – wrzesień 2020 roku przeciętne miesięczne wydatki netto na jedną osobę w gospodarstwach domowych wyniosły 1231,77 zł. Ten sam GUS podaje, że ludność Polski liczy obecnie 38,2 mln osób, przy czym to liczba sporo zawyżona, która zbliżyć może się do prawdy wyłącznie wtedy, jeśli obejmuje także legalnych i nielegalnych imigrantów przybywających do nas na krótko, długo lub na stałe.

Nie dzieląc wszakże włosa na czworo, jeśli inflacja liczona lipiec do lipca wynosi 5 proc. ‒ to statystyczne wydatki miesięczne ponoszone przez ogół Polaków wzrosły przez ostatni rok o 2 miliardy 353 mln złotych, tj. z 47,053 mld zł rok temu do 49,406 mld zł obecnie. I to już nie drobiazg.

W koszyku dóbr GUS nie ma oczywiście cen mieszkań, bo to dobro, które kupuje się najczęściej tylko raz w życiu. Dla młodych ludzi jest to wszakże zakup najważniejszy z ważnych i teraz coraz droższy.

Według firmy Expander cytowanej przez money.pl, w okresie pandemii ceny mieszkań wzrosły w Polsce aż o 11 proc. Jedynym pocieszeniem dla potencjalnych nabywców jest wzrost dochodów i niska cena kredytów, ale wiele wskazuje, że może się to zmienić: wzrost dochodów pochłonie inflacja, a cios z drugiej strony zadadzą nieuchronne podwyżki stóp procentowych.

Pieniądze z helikoptera nakręciły podwyżki cen

Po latach pozostawania w miejscu, a dość często także spadków, ceny pną się znowu w górę. Dotyczy to szczególnie Zachodu, który postanowił porzucić konserwatywne dogmaty polityki monetarnej i zaczął sypać ile wlezie pieniędzmi pożyczonymi na rynkach i od banków centralnych. Wszystko po to, aby przydusić gospodarcze konsekwencje pandemii.

Skutki makroekonomiczne musiały się pojawić. Ich ilustracją są najnowsze dane OECD. Biorąc państwa członkowskie jako całość, licząc od IV kwartału 2019 r. realny PKB całego obszaru spadł o 2,7 proc., podczas gdy realne dochody gospodarstw wzrosły w tym samym czasie aż o 8,2 proc. Różnica aż 11 punktów procentowych musiała znaleźć w końcu ujście i znalazła je we wzroście cen. Inflacja w OECD wyniosła 4,1 proc. w czerwcu i 3,9 proc. w maju 2021 roku.

Pandemiczny brak wzrostu gospodarczego, w połączeniu z akcjami ratunkowymi rządów, to główna przyczyna wzrostu cen. Efekt cenowy ulega wzmocnieniu wskutek ograniczeń w podaży.

Kanoniczny stał się już przykład układów scalonych (chipów), których niedostatek w wyniku przestojów produkcyjnych i zatorów w transporcie spowodował m.in., że na samochody zamówione u dilera trzeba czekać od paru miesięcy nawet do pół roku i nie chodzi wcale o wyszukane modele „szyte na miarę” pod zachcianki szejka.

Według indeksów sporządzanych przez The Economist, ceny towarów masowych (commodities) wzrosły przez ostatnich 12 miesięcy aż o 55 proc., a takich samych rolnych o 40 proc. Upały i susze na przemian z ulewami i wielkimi powodziami dobrze na najbliższą przyszłość konsumentom nie wróżą.

Nowoczesny monetaryzm jednak też kosztuje

Polska jest zadłużona po uszy. Dłużnikiem jest rząd oraz instytucje i fundusze działające na jego komendę. Nie rząd i nie BGK, czy Polski Fundusz Rozwoju będą faktycznie spłacać te historycznie wysokie długi, a obywatele z podatków.

Przez ostatnie kilka lat z wielu stron i wszystkich urzędowych gmachów słychać było, że nastał wreszcie czas na darmowe lunche, że stare sprawdzone mechanizmy to bujda i hucpa, że teraz mamy nowoczesny monetaryzm i trzeba nam czerpać garściami, nawet jeśli nie ma z czego.

Było jak w pokerze na wysokie stawki, rządził jednak blef, a nie silne karty. Dosiadł się jednak ponurak i powiedział: „Sprawdzam”.

Jan Cipiur

Źródło: aleBank.pl