Redaktor Naczelny EDS: październik-grudzień 2009: Nie bójmy sie ścisłej integracji

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

puch.przemyslaw.02.100xRozpoczynająca się właśnie prezydencja Hiszpanii w Unii Europejskiej będzie bardzo istotna. Ma to być pierwsza tego typu kadencja, podczas której funkcjonować będą formalni, stali przywódcy Unii: przewodniczący Rady Europejskiej Herman Achille Van Rompuy oraz komisarz ds. zagranicznych i bezpieczeństwa brytyjska baronessa Catherine Margaret Ashton of Upholland.

Przemysław Puch

To prawda, że na razie nie ujawnili swoich wielkich do tego kompetencji. Ale o czym tu mówić: oboje zaczęli kadencję zaledwie kilkanaście tygodni temu, a ta trwa lata. Od początku było jasne, że w najbliższym czasie nadal najwięcej do powiedzenia w imieniu Unii będzie mieć „pokłócona para”: kanclerz Angela Merkel i prezydent Nicolas Sarkozy (mówiąc oględnie – osobistości za sobą nie przepadające).

Nie oszukujmy się jednak – zarówno jedna, jak i druga funkcja nie musi obecnie wymagać jakoś specjalnie wielkiego zaangażowania. Chodzi przede wszystkim o to, by podczas zmieniających się prezydencji (już niebawem zaczniemy przygotowania do polskiej) bronić stałych, unijnych priorytetów, dbać o ciągłość prac w kilku ważnych tematach (dla Polski szczególnie ważna jest polityka energetyczna).

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że oba stanowiska mają dopiero przygotować grunt pod prawdziwe zmiany. Państwa należące do Unii muszą zobaczyć, do jakiego stopnia są już gotowe do ograniczenia swoich kompetencji na rzecz Brukseli. Projekt zwany Unią Europejską nie ma bowiem innej przyszłości jak dalsza, coraz bardziej ścisła integracja. Już niebawem poszczególne państwa Unii nie będą w stanie przeciwstawić się dominacji Stanów Zjednoczonych, a w dalszej przyszłości rosnącym w potęgę państwom azjatyckim, przede wszystkim Chinom. Jeśli wezmą górę partykularne interesy, już za kilka, kilkanaście lat potęga Azji całkowicie wyrzuci na margines nie tylko takie kraje, jak Polska, Czechy, Litwa czy Portugalia, ale nawet potęgi, takie jak Niemcy czy Francja. Osobno nikt bowiem hegemonom światowym w zglobalizowanej gospodarce (i polityce) nie będzie w stanie sprostać.

Jeśli więc leży nam na sercu dobro naszego kraju, powinniśmy jak najszybciej przemyśleć gruntowanie, na czym polega obecnie polska racja stanu. Moim zdaniem leży ona w idei ścisłej integracji europejskiej, nawet kosztem ograniczenia suwerenności. Takie są wymagania dziejowego momentu, w którym się znaleźliśmy. Musimy im sprostać, nawet jeśli nie wydają się na pierwszy rzut oka atrakcyjne. Od tego, do jakiego stopnia jesteśmy w stanie zrozumieć te wyzwania i dostosować do nich kalendarz integracji, zależeć będzie nasza przyszłość. Gdy zamkniemy się w oblężonej twierdzy, możemy zająć już niebawem taką pozycję w światowym rankingu, jaką mają obecnie na przykład Kazachstan czy Azerbejdżan.

Polacy nie należą do frakcji będących w awangardzie przemian europejskich. Daleko naszym europosłom do wizjonerskich, ale – choć wciąż bardzo „czerwonych” – wystąpień ikony marca 1968 r. Daniela Cohn-Bendita, obecnie szefa francuskich Zielonych. Nasi posłowie w Brukseli są ciągle zbyt konserwatywni, aby dbać o interes całej Unii, a nie tylko polskiej prowincji. Nie mówiąc już o tym, że wielu naszych europosłów (szczególnie z ugrupowania mającego w nazwie cytat z Nowego Testamentu) kompletnie nie wie, po co w Brukseli się znalazło. Z publicznych wypowiedzi można wywnioskować, że zostali wysłani na polityczne saksy, podczas których Bruksela sfinansuje im naukę języków obcych i da sowite, liczone w tysiącach euro, kieszonkowe.

Potrzebna jest zatem zmiana myślenia o Polsce, powolne, ale konsekwentne przyzwyczajanie się do myśli, że Polska jest naszą „małą Ojczyzną”, tą wielką natomiast Unia Europejska. Powinniśmy z troską pochylać się nad tym projektem nawet wtedy, gdy polityczny i społeczny kierunek zmian wyznaczany przez wpływowe osobistości, takie jak „czerwony Danny”, nam nie odpowiada. Jest to bowiem projekt, w ramach którego nasza Ojczyzna zyska w przyszłości najwięcej i być może jedyny, który zagwarantuje jej dalsze powodzenie. A osobistości nadające kierunek myślenia Unii, jak pokazuje przykład prof. Jerzego Buzka, się zmieniają.