Recesja i tak może nadejść, więc walczmy z inflacją

Recesja i tak może nadejść, więc walczmy z inflacją
Fot. stock.adobe.com / Grispb
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Buzowało w tych dniach na rynkach finansowych. Wielu dopatrzyło się już pierwszych jaskółek spowalniania inflacji, ale zwyciężył jednak pogląd, że były to bardziej sójki wybierające się za morze, pisze Jan Cipiur.

W rezultacie, w solidarnych ruchach, wielkie banki centralne Zachodu podniosły stopy procentowe.

W Polsce ekscytowali się tym jedynie ludzie dużej wiary sądzący – coraz bardziej nie wiedzieć czemu – że naszą gospodarką nadal rządzi rynek z jego zasadami.

Amerykańska terapia Fed

Najważniejsze dla świata są ciągle Stany, gdzie wbrew wyraźnym oczekiwaniom Wall Street, Fed zaordynował kolejny etap terapii. Po czterech kolejnych podwyżkach o 0,75 pp. stopy procentowe wzrosły w USA tym razem o pół punktu procentowego. Wskutek tego efektywne oprocentowanie funduszy federalnych wynosi od 15 grudnia 2022 roku 4,33 proc. i jest najwyższe od 2007 roku.

W Ameryce, ale także wszędzie indziej na świecie, decyzję Fed przyjęto raczej ze zdziwieniem. Jedyne pocieszenie, że podwyżka cen pieniądza jest odrobinę niższa od poprzednich.

Nastroje w amerykańskim banku centralnym nie są może minorowe, ale do dobrych też nie jest im blisko. Przed decyzją o podwyżce mediana oczekiwań niemal dwudziestki oficjeli Fed w sprawie wysokości stóp na koniec 2023 r. podniosła się do 5,1 proc., choć jeszcze we wrześniu wyniosła 4,6 proc. Obserwatorzy wyciągają z tego naturalny wniosek, że w 2023 roku oczekiwać należy podwyżek stóp o co najmniej 0,75 pp.

Podobnie nieszczególnie członkowie władz Fed oceniają perspektywy amerykańskiej gospodarki. Jeszcze jesienią sądzili, że w 2023 urośnie o 1,2 proc., teraz uważają, że wzrost wyniesie jedynie 0,5 proc., skąd już tylko milimetry do stagnacji i recesji.

Jerome Powell stawia sprawę jasno: Fed dąży do realizacji celu inflacyjnego, czyli do zmniejszenia tempa wzrostu cen w bardzo bliskie okolice 2 proc. rocznie. Podkreślił, że wcale jeszcze nie widać, żeby Ameryka wychodziła już z inflacją na prostą. Ponieważ walka z nią nakłada na gospodarkę uzdę dodał, że nie sądzi, żeby ktokolwiek wiedział, czy Ameryka doświadczy recesji, czy jej uniknie, ale uważa, że „miękkie lądowanie” jest ciągle możliwe.

Szef Fed nie ukrywał, że tzw. zwykli Amerykanie poniosą koszty zmagań z trudnościami w gospodarce. Powiedział: „Chciałbym, żeby istniał zupełnie bezbolesny sposób odzyskania stabilności cen. Takiego (jednak) nie ma”.

Czytaj także: Jerome Powell: jak długo Fed ma pozostać restrykcyjny?

Europejskie banki centralne też podnoszą stopy

Europa poszła śladem kolegów ze Stanów. Europejski Bank Centralny, Bank of England i Szwajcarski Bank Narodowy – wszystkie trzy też podniosły swoje stopy o 0,5 pp. podczas gdy wcześniej kolejne podwyżki wynosiły po 0,75 pp. Wszystkie trzy banki podkreśliły w komunikatach, że podwyżki są wyrazem toczącej się batalii przeciw uporczywie wysokiej inflacji.

EBC i Bank Anglii dają do zrozumienia, że kolejne podwyżki stóp procentowych są nieuniknione.

W Polsce sygnały są o wiele bardziej wstrzemięźliwe więc nasz biznes ma wielki kłopot w którą stronę patrzeć i jakie szkła na oczy nakładać? Czy do dali, żeby patrzeć na Nowy Jork, Frankfurt, Londyn, Berno, czy do bliży i spoglądać na ul. Świętokrzyską w Warszawie, gdzie gmaszysko NBP stoi. 

Włodarzom polityki monetarnej w Polsce boleśniejsze od skutków inflacji w Polsce zdają się obawy o recesję. Trudno ocenić z pełnym przekonaniem co z dwojga złego gorsze dla ludzi i kraju, ale dla RPP dylemat jest mniejszy, a właściwie nie ma go wcale, bo jej mandat to wyłącznie zwalczanie inflacji, nie ma w nim mowy o zmaganiu się z recesją.

Czytaj także: NBP podał dane o inflacji bazowej w listopadzie; wynik jeszcze wyższy od prognoz

Recesja na horyzoncie?

Wydaje się, że w przypadku rejonów północnego Atlantyku podwyżki stóp procentowych są znacznie mniej „recesjogenne” niż jeszcze parę dekad. Tamtejsze rynki nie cierpią na braki pieniędzy, przeciwnie – jest ich wielki nadmiar, więc z punktu widzenia makro pożyczki bankowe mogą być nieco droższe, ponieważ i tak potrzebuje ich o wiele mniej podmiotów niż kiedyś. W skali mikro mnóstwo firm może być w kłopotach, ale – choć to przykre – w boju zawsze padają ofiary.

Przez 15 lat wielkie banki centralne Zachodu wypuściły kilka olbrzymich fal środków finansowych. „Drukowanie pieniędzy” w ramach tzw. monetarnego luzowania ilościowego (ang. QE) przybrało rozmiary tsunami i poszło w biliony dolarów, euro, funtów, jenów bez pokrycia w produktach i usługach. W ramach tych operacji cztery największe banki świata wyprodukowały po kryzysie finansowym 2008 roku i wyekspediowały od tego czasu w świat aż 26,7 bilionów (26 700 mld) dolarów, w wielkiej mierze, nadmiarowych pieniędzy.

Większość tych środków została zaabsorbowana przez rynki finansowe, czego automatycznym efektem był wzrost cen aktywów. Spadło natomiast, bo musiało, ciśnienie i niepokój w obszarze popytu na pieniądze, ponieważ w sytuacji gdy przybyło mnóstwo środków, a stopy procentowe spadły w okolice zera i pożyczki stały się dla firm tanie jak barszcz, to uleciało dużo zmartwień dotyczących finansowania działalności gospodarczej.

Podmioty z rynków finansowych miały z tej manny olbrzymi zarobek, czego efektem jest wzrost nierówności dochodowych – inwestorzy, prezesi i dyrektorzy zarabiają bowiem teraz krocie więcej niż gawiedź.

Globalny produkt brutto zwykł rosnąć noga w nogę z globalną wartością (net worth), tj. bogactwem w postaci domów, wartości firm po odjęciu ich zadłużenia itd. To się jednak zmieniło. Rachmistrze z McKinsey oszacowali, że w porównaniu z okresem przed 2000 r. globalne aktywa liczone w ujęciu realnym oraz globalna wartość w posiadaniu wzrosły o 170 punktów procentowych bardziej niż produkt globalny. Podstawową przyczyną był wzrost cen (inflacja) aktywów. W ujęciu łopatologicznym, za mieszkania czy za akcje kupowane na giełdzie płacimy więcej, niż gdyby na rynki nie wlały się wielkie masy pieniędzy z QE.

Punktem wyjścia do ostatnich akapitów było pytanie, czy obecne antyinflacyjne hamowanie popytu na kredyty bankowe wywoła istotną w rozmiarach recesję? Sądzę, że nie, przy czym kryzysu gospodarczego na Zachodzie nie da się wykluczyć, bo nie wiadomo przecież np. jak rozwinie się wojna toczona na Ukrainie.

Inflacja po polsku

W odniesieniu do sytuacji w Polsce odpowiedź jest trudniejsza. Od lat gospodarka realna reaguje na politykę monetarną słabo lub wręcz bardzo słabo, czego wyrazem są niespotykanie niskie od lat inwestycje przedsiębiorstw, mimo że również u nas stopy procentowe zeszły w okolice zera.

Przyczyna wstrzemięźliwości rozwojowej polskich firm tkwi przede wszystkim w całkowitym rozgardiaszu w polityce gospodarczej, podatkach, relacjach europejskich mających pierwszorzędne znaczenie dla perspektyw gospodarczych kraju, w zmienności przepisów prawnych i całkowitym braku zaufania do intencji przyświecających prawodawcom.

To się nie zmieni przez co najmniej prawie rok, więc jeśli gospodarka zacznie buksować w miejscu, a nawet iść w tył, to nie z powodu zbyt wysokich stóp procentowych, które można u nas jeszcze podnieść.

Wniosek dla członków RPP – o recesję się nie martwcie, idźcie odważnie na starcie z inflacją, bo kraj potrzebuje mieć przed sobą czyste przedpole.

Jerome Powell powiedział rozsądnie, że nie sądzi, aby ktokolwiek wiedział, czy recesja nadejdzie bądź nie, a jeśli nastąpi, czy będzie głęboka, czy nie. Tego się nie wie – podkreślił.

Zatem jeszcze raz: recesja i tak może nadejść z przyczyn poza zasięgiem polityki monetarnej, więc jeśli walczyć, to walczmy z inflacją.

Jan Cipiur
Jan Cipiur, dziennikarz i redaktor z ponad 40-letnim stażem. Zaczynał w PAP, gdzie po 1989 r. stworzył pierwszą redakcję ekonomiczną. Twórca serwisów dla biznesu w agencji BOSS. Obecnie publikuje m.in. w Obserwatorze Finansowym.

Źródło: BANK.pl