Pytania wokół obecności banku centralnego na parkietach giełd papierów wartościowych

Pytania wokół obecności banku centralnego na parkietach giełd papierów wartościowych
Byk z Wall Street, NYSE Nowy Jork. Fot. R.Lidke
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Niedawne uaktywnienie się Narodowego Banku Polskiego na rynku kapitałowym poprzez inwestycję w kontrakty futures stanowi absolutną nowość, jeśli chodzi o działania podejmowane przez polski bank centralny. W tym kontekście zasadne jest postawienie pytania, jakie konsekwencje mogłoby mieć ewentualne wejście banku centralnego w roli inwestora na polską giełdę i zakup akcji notowanych tam spółek. Z tym pytaniem zwróciliśmy się do ekspertów i praktyków rynku kapitałowego.

Ubiegłotygodniowy komunikat NBP, uzasadniający decyzje o wejściu w kontrakty terminowe na rynku europejskim i amerykańskim, uzasadniał takową politykę potrzebą pogłębiania dywersyfikacji rezerw oraz poprawy ich rentowności. Wspominała też o tym Marta Kightley, wiceprezes banku. Ekspozycja uzyskiwana jest poprzez kontrakty futures na indeksy spółek giełdowych o największej kapitalizacji. 

„NBP nie komentuje bieżących decyzji inwestycyjnych, w tym ekspozycji na poszczególne instrumenty inwestycyjne” – napisało biuro prasowe polskiego banku centralnego.

Co by było gdyby NBP pojawił się na GPW?

Tego rodzaju działania banków centralnych do tej pory stanowiły ewenement na rynku polskim i szerzej – europejskim, wpisywały się natomiast w model funkcjonowania banków centralnych w państwach dalekowschodnich.

Pozostaje pytanie, jakie kolejne kroki może podjąć Narodowy Bank Polski, i jakie byłyby ewentualne konsekwencje, gdyby decyzja dotyczyła inwestowania bezpośrednio w papiery wartościowe spółek notowanych na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych.

W tej właśnie materii zwróciliśmy się z zapytaniem do zacytowanych poniżej ekspertów.

Dr Wiesław Rozłucki, Prezes GPW 1991-2006:

W relacjach giełdowych spółki decydują się na skup własnych akcji, jeżeli dysponują nadmiarem gotówki, i stosują ten mechanizm jako alternatywny wobec wypłaty dywidendy. W jednym jak i drugim przypadku mamy  do czynienia z dzieleniem się nadwyżką pieniężną z akcjonariuszami.

Taka praktyka jest często stosowana na wszystkich rynkach. Z nieco inną sytuacją mamy do czynienia, kiedy podmiotem skupującym jest bank centralny, który przecież nie posiada własnych akcji, w związku z czym nabywa papiery wartościowe i udziały w innych podmiotach.

Na rynku kapitałowym najważniejsze jest, by każda spółka radziła sobie sama, a nie korzystała z zewnętrznego wsparcia

W standardowych uwarunkowaniach jest to sytuacja niezwykle rzadko spotykana. W niektórych krajach azjatyckich, takich jak Japonia czy Chiny rozważano możliwość wykorzystania tego mechanizmu w celu  stabilizacji lub podtrzymania notowań na wypadek wystąpienia niekorzystnych okoliczności.

Warto podkreślić, że w każdym przypadku jest to operacja ryzykowna. Teoretycznie można założyć, że mamy do czynienia z  paniką na rynku, i wtedy bank centralny dla zatrzymania tejże paniki lub w innych sytuacjach  nadzwyczajnych mógłby podjąć takie działanie.

Takowe uzasadnienie powinno mieć oczywiście charakter obiektywny, w sytuacji paniki spowodowanej reakcjami czysto psychologicznymi, bez powiązania z fundamentami ekonomicznymi. Jednak nawet w takim przypadku trudno wskazać właściwy moment na podjęcie interwencji.

Najgorzej wygląda sytuacja, kiedy taki skup awaryjny nie daje rezultatów, a kursy nadal spadają, pojawia się wówczas pytanie, czy kupować jeszcze więcej, żeby stabilizować ten kurs. Z tej chociażby przyczyny podobne operacje, mające na celu stabilizację rynku, praktycznie nie są przeprowadzane.

Należałoby też zadać pytanie, czy w sytuacjach nadzwyczajnych nasz bank centralny powinien kupować na przykład cały indeks WIG 20, WIG 40 albo WIG 80, czy też, co jest znacznie bardziej ryzykowne, skupiać się na niektórych spółkach. W tym drugim przypadku pojawiają się oczywiście wątpliwości, na jakiej podstawie wybrane zostały te, a nie inne przedsiębiorstwa.

Przede wszystkim jednakże pojawia się pokusa działania czysto politycznego, w postaci zakupów akcji firm mile widzianych, w naszym wypadku na przykład spółek skarbu państwa. To by z kolei oznaczało brak równych szans, jak to mówią po angielsku level playing field, czyli równego boiska do gry dla wszystkich.

Na rynku kapitałowym najważniejsze jest, by każda spółka radziła sobie sama, a nie korzystała z zewnętrznego wsparcia.

Możemy mieć jeszcze do czynienia z inna przesłanką dla takiej interwencji banku centralnego. Na różnych rynkach, głównie azjatyckich, inwestorzy w sytuacji bessy często podnoszą argument, że ceny akcji spadają i władza powinna podjąć stosowne działania, jest to więc przykład wytwarzania typowej presji politycznej.

Tak jak powiedziałem, operacjonalizacja takiej decyzji jest niełatwa, bo raz nie wiadomo, kiedy zacząć i kiedy skończyć taką operację, a także, jak daleko można się posunąć w tej interwencji na rynku.

Nie zapominajmy, iż jest to interwencja w normalny przebieg rynku, zatem powinna być przeprowadzana tylko w szczególnych uwarunkowaniach i w niezwykle staranny sposób.

Ja nie jestem zwolennikiem tego typu interwencji, jako że inwestorom się zawsze wydaje że ich akcje są niedoszacowane, czemu skądinąd nie ma się co dziwić.

Jeszcze innym powodem, wówczas już nie tyle interwencji ile zakupów, byłaby chęć dywersyfikacji swojego portfela aktywów rezerwowych.

Kilka dni temu pojawiła się informacja, że NBP zainwestował w kontrakty terminowe na indeksy giełdowe. Stan aktywów rezerwowych NBP przekroczył 130 mld Euro i gdzieś te środki muszą być inwestowane.

Jeśli są one inwestowane w celach zwiększenie dochodowości i dywersyfikacji, to przy  małym udziale instrumentów udziałowych w portfelu  nie generuje to jakiegoś szczególnego ryzyka.  Jednak część tych argumentów, na które zwracałem uwagę w pierwszej części wywiadu, nadal obowiązuje.

Gdyby się okazało, ze w celach zarobkowych bank kupuje tylko akcje spółek państwowych, to znowu byłoby to nierówne boisko dla wszystkich, bo każdy zakup wpływa na kurs giełdowy.

Podsumowując, mogę sobie wyobrazić dwa powody: jeden interwencyjny, bardzo ryzykowny, drugi dywersyfikacyjny, o ile stanowiłoby to małą część portfela aktywów  NBP. Tylko w drugim przypadku nie widziałbym dużego ryzyka, z tym, że to musiałaby być inwestycja profesjonalna, a nie politycznie uznaniowa.

Dr Antoni Kolek, Prezes Instytutu Emerytalnego:

Gdyby bank centralny faktycznie zyskał możliwość skupowania akcji od spółek notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie, mogłoby to wiązać się z naruszeniem zasad konkurencji rynkowej.

Jeśli państwo, niezależnie od tego, w jakiej formule, czy to przez rząd, czy też przez Narodowy Bank Polski, miałoby kompetencje do tego, by kupować akcje co do zasady prywatnych komercyjnych podmiotów, które właśnie dlatego działają na rynku otwartym, że chcą pozostawać w miarę niezależne, to mogłoby dość mocno naruszyć zasadę konkurencji i osłabić zaufanie inwestorów, żeby na tym rynku podejmować decyzje wprawdzie obarczone ryzykiem, niemniej ukierunkowane na uzyskanie zadowalającej stopy zwrotu.

[ inwestowanie w ] ETF, w którym NBP miałby szansę jako dodatkowy czynnik stymulować pewne procesy na giełdzie, to takie rozwiązanie, poparte kontrolą, czy to parlamentu, czy innych instytucji, miałoby szansę zafunkcjonować

Gdyby NBP zdecydował się działać wprost, kupując akcje firm notowanych na GPW, to z cała pewnością naruszałoby zasadę niezależności podmiotów.

Wiele firm nie byłoby zainteresowanych debiutowaniem na polskim parkiecie, właśnie dlatego, że mogłyby się z dnia na dzień stać spółkami Skarbu Państwa.

Gdyby to jednak nie miała być interwencja wprost, tylko był instrument w rodzaju ETF, w którym NBP po prostu miałby szansę jako dodatkowy czynnik stymulować pewne procesy na giełdzie, to takie rozwiązanie, poparte kontrolą, czy to parlamentu, czy innych instytucji, miałoby szansę zafunkcjonować.

Źródło: aleBank.pl