Prawo w nadmiarze osłabia jak wielki upał – można to policzyć

Prawo w nadmiarze osłabia jak wielki upał – można to policzyć
Jan Cipiur. Źródło: BANK.pl
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Winston Churchill ujął problem trafniej, ale jemu było łatwiej, bo był wielki. W reakcji na legislacyjną biegunkę labourzystów skierowaną przeciw brytyjskiemu biznesowi powiedział w 1949 roku, że "uchwalenie 10 tysięcy nowych przepisów kończy się zrujnowaniem szacunku do prawa", pisze Jan Cipiur.

Wyrażenie tej dewastacji w pieniądzu jest trudne, wiemy to z autopsji, ale próby czynić trzeba. Polskie ogniwo światowej firmy Grant Thornton przelicza stosy nowego prawa, rachując godziny do spędzenia nad lekturą kolejnych ustaw, rozporządzeń, zarządzeń.

Barometr prawa, będący dziełem tej firmy, wskazał 20 960 stron maszynopisu aktów prawnych uchwalonych w Polsce w 2021 roku. Po to, żeby je przeczytać, trzeba by było siedzieć nad lekturą przez cały rok po 2 godziny i 46 godzin każdego dnia roboczego.

Tyle trzeba poświęcić na samo przeczytanie. A zapamiętać, a zrozumieć, a przyswoić, a wdrożyć, gdy taka potrzeba? Koszty muszą być niebłahe, ale nikt ich nie zna, więc ująć ich w księgach nie można. Jest to jednak parametr policzalny, choćby tylko w dużym przybliżeniu.

Ile kosztuje dostosowywanie firm do nowych przepisów?

Jak zwykle, wyzwanie podjęte zostało w Ameryce, gdzie liczą już chyba wszystko. Francesco Trebbi i Miao Ben Zhang podzielili się ostatnio wynikiem kalkulacji pokazującej, że koszt dostosowania firm amerykańskich do przepisów prawa (The Cost of Regulatory Compliance in the United States, NBER, November 2022) to równowartość od 1,3 do 3,3 proc. ponoszonych przez nie całkowitych kosztów zatrudnienia (total wage bill).

Zastosowana metodologia oparta jest na danych z amerykańskich agencji rządowych, które są solidne i trzeba na nie czekać czasem bardzo długo. Wyniki opisują zatem stan z 2014 roku i oparte są na ponad 3 milionach obserwacji statystycznych

W okresie 2002-2014 koszty przestrzegania prawa przez przedsiębiorstwa rosły w USA w tym ujęciu z roku na rok średnio o 1 procent. Tamtejsi biznesmeni mają mimo to powód do uśmiechu, który jest zapewne krzywy, ale i taki jest dobry. Otóż koszty te rosły średniorocznie o połowę wolniej niż przyrastał PKB kraju.

Koszty wyrażone w wartościach bezwzględnych wynieść mogły w 2014 roku 78,7 mld dolarów w tzw. ujęciu konserwatywnym, tj. ostrożnym, a w realniejszym chyba (broadly based) szacunku – 239 mld dolarów.

Jeśli przyjąć te wartości za dobrą monetę i założyć, że średnioroczne tempo przyrostu kosztów (1 proc.) pozostało przez lata od 2014 roku do teraz takie samo, to do dziś koszty te wzrosłyby odpowiednio do 85 mld i 259 mld dolarów.

Kogo najwięcej kosztuje inflacja prawa?

Ponieważ badanie objęło wyłącznie koszty pracy, pełne koszty są większe. Żeby je poznać należałoby uwzględnić wydatki kapitałowe (capex), zyski utracone w wyniku zbyt ostrożnego podejścia oraz bardziej niż niebagatelne koszty usług zewnętrznych świadczonych przez prawników, księgowych, konsultantów i doradców. Ta grupa kosztów nie jest wielka, ale daje o sobie znać, zwłaszcza w sektorze przetwórstwa przemysłowego (manufacturing).

To bardzo dużo niepotrzebnych wydatków, choć zawsze znajdą się zwolennicy stanowiska, że konieczność przestrzegania prawa tworzy nowe miejsca pracy, więc w ogólnym ujęciu jest fajnie. Porządna polemika z tym poglądem jest stratą czasu, bo kto go wyznaje przekonać się nie daje. Wystarczy więc przyznać, że istotnie –  kopaniu dołów, żeby je zaraz zasypać, też jakiś sens można przydać.

Największy ciężar „regulatory compliance” ponosiły w Stanach firmy przewozów drogowych i – jak można było się domyślać – sektor finansowy.

Badanie potwierdziło zdroworozsądkowe domniemania, że im większa firma tym ciężar dostosowań jest mniejszy, a w przypadku gigantów – nieodczuwalny. Punkt przegięcia leży w Ameryce na poziomie zatrudnienia w wysokości ok. 500 osób. Ponieważ małe firmy mają słabą siłę przebicia, ich narzekania na legislacyjną grafomanię nie wzruszają prawodawców.

Polska lawina nowych przepisów

Polscy prawodawcy idą łeb w łeb w przesadzie i niechlujstwie legislacyjnym z amerykańskimi, a często ich wyprzedzają. Przykładem są bite w Sejmie światowe rekordy długości procesu, licząc od pomysłu do publikacji, czyli promulgacji aktu normatywnego. Podobnie z dbałością o sens i koszty ponoszone przez ludzi i firmy.

Wprawdzie w USA już w 1946 roku uchwalono ustawę U.S Administrative Procedure Act) mającą wspomagać zapobieganie „nagłym i arbitralnym” (capricious and arbitrary) zachowaniom agend federalnych w sprawie stanowienia prawa, to w dużej mierze stała się ona kwiatkiem do kożucha.

Federalne Biuro ds. Informacji i Regulacji (Office of Information and Regulatory Affairs) wytykało w raporcie z 2020 roku, że jedynie 9,1 proc wszystkich „istotnych” aktów prawnych było poprzedzonych jasnym wyliczeniem kosztów i korzyści z nowych przepisów.

Bardzo podobnie jest w Polsce z tzw. ocenami skutków regulacji (OSR). Nawet jeśli są sporządzane, to niezwykle rzadko są udokumentowane i solidne.

Wprawdzie oburzenie lub jedynie narzekania na te praktyki trwają od lat i nic dobrego z tego nie wynika, to trzeba trwać i wytrwać w tym biernym oporze, bo kiedyś przyniesie on skutki. Oddawanie głowy pod topór, kończy się bowiem państwem bez głowy.

Jan Cipiur
Jan Cipiur, dziennikarz i redaktor z ponad 40-letnim stażem. Zaczynał w PAP, gdzie po 1989 r. stworzył pierwszą redakcję ekonomiczną. Twórca serwisów dla biznesu w agencji BOSS. Obecnie publikuje m.in. w Obserwatorze Finansowym.
Źródło: BANK.pl