Polacy ratują niemiecki biznes nad Bałtykiem

Polacy ratują niemiecki biznes nad Bałtykiem
Włodzimierz Korzycki fot. aleBank.pl
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
W graniczących ze Świnoujściem uzdrowiskach, tzw. Cesarskich Kurortach (Kaiserbäder), Ahlbecku, Heringsdorfie i Bansinie hotele i restauracje musiałyby zwinąć interes bez polskich czyli świnoujskich kelnerów, recepcjonistów, fizjoterapeutów, pań i panów pokojowych i zmywających

#Włodzimierz Korzycki: #Polska i #Niemcy w Unii Europejskiej to mimo wszystko dobre partnerstwo i sąsiedztwo @MiastoS

Przez cztery lata, mieszkając na wsi po niemieckiej stronie kilkanaście kilometrów od granicy,  obserwowałem to polsko-niemieckie współdziałanie i sąsiedztwo na wyspie Uznam (Usedom). A pod koniec sierpnia spędziłem urlop w Heringsdorfie.

Znacznie większa część Uznamu znajduje się w Niemczech, a mniejszą zajmuje Świnoujście, którego z kolei kawałek leży już na wyspie Wolin, na przeciwległym brzegu rzeki Świny. Obie części łączy prom.

Niemieckie Swinemünde, czyli Ujście Świny, a po 1945 r. nasze Świnoujście, było zresztą pierwszym uzdrowiskiem w tamtym rejonie. Dopiero potem, w drugiej połowie XIX w., z wiosek rybackich rozwinęły się pozostałe trzy. W połowie marca 1945 r.  Świnoujście zostało zbombardowane i prawie kompletnie zniszczone. Dziś wypiękniało, a część dawnych kamienic została odbudowana w starym stylu.

 

Heringsdorf promenada fot. aleBank.pl

Kurortów po drugiej stronie ten tragiczny los nie spotkał. Stąd pełno tam starych willi, w których wypoczywali oprócz cesarzy bankierzy, bogaci kupcy i inni mieszczanie z przełomu wieków. Mówiono, że Bałtyk w tym rejonie to „wanna Berlina” (Badewanne Berlins), bo właśnie stamtąd pociągiem – obecnie paradoksalnie nie ma bezpośredniego kolejowego połączenia ze stolicą Niemiec – zjeżdżała tu finansowa elita Cesarstwa. Posesje te, nieco zapuszczone w czasach NRD-owskich, dziś błyszczą na nowo. A doszły nowe hotele.

 

Wszędzie Polacy

I chyba w każdym z nich można spotkać Polaków. Są albo zatrudnieni na etacie za płacę minimalną Mindestlohn (8,84 euro/godz.), albo delegowani przez polskich pośredników ze Świnoujścia. Tak więc te dziesiątki restauracji, hoteli, pensjonatów, termy działają tylko dzięki Polakom, docierającym do pracy samochodami, rowerami albo rzadziej lokalną kolejką UBB (Usedomer Bäderbahn), która stację końcową ma w Świnoujściu.

Jak powiedział mi kierownik restauracji w renomowanym hotelu w Heringsdorfie, „tu na koniec świata trudno na dłużej ściągnąć Niemców ze środka kraju”. Ów kierownik zresztą jakiś czas potem sam wyjechał. Pracujący tu Niemcy to albo miejscowi dawni NRD-owcy po 50-tce, wcześniej stoczniowcy, ślusarze, hydraulicy, żołnierze, sprzedawcy, albo młodzi, którzy tu w ramach hotelowej kariery skądś przybyli, ale zatrzymali się na dłużej i pozakładali rodziny.

Świnoujście – hotel pracowniczy?

40-tysięczne Świnoujście, wysyłając codziennie na zachód setki, a może ponad tysiąc, swych mieszkańców utrzymuje więc „pracowniczo” cztery razy mniejsze ludnościowo Cesarskie Kurorty. Doszło do tego, że w pobliskim hotelu, ale poza cesarską trójką, dyrekcja zwolniła wszystkich etatowych Niemców z obsługi (sprzątania) pokoi łącznie z kierowniczką (Hausdame) po to, by zatrudnić na zlecenie Polki wypożyczane przez świnoujskiego pośrednika. Ta Hausdame, która z pewnym rozgoryczeniem, ale bez urazy do Polski mi to opowiedziała, świetnie sprawdziła się potem jako kierowniczka w innym hotelu, gdzie oczywiście ma „pod sobą” również Polki i Polaków sprzątających.

Ciągłe kłopoty z językiem niemieckim

Wydawałoby się, że te dwa tak bliskie geograficznie rejony powinny się silniej zintegrować. A tak nie jest. Średnia chociażby znajomość języka niemieckiego wśród Polaków to rzadkość (poza recepcjonistami czy kelnerami, gdzie jest konieczna). Nieczęsto powstają mieszane pary, a jedna, którą poznałem, porozumiewała się po angielsku, bo Polka „dopiero” uczyła się języka chłopaka. W Polakach wciąż istnieje kompleks wobec Niemców i poczucie, że wymaga się od nich za dużo albo faworyzuje pracowników niemieckich. Młody fizjoterapeuta na dobrym stanowisku i w dobrym hotelu wyznał, że gdyby nie musiał, to by u Niemca nie pracował, że Niemcy mordowali Polaków i w ogóle… Psychiatra pewnie by to uznał za objaw swoistej schizofrenii.

 

Sąsiedztwo ciągle bez pomysłu

Miastom po obu stronach granicy – trzy niemieckie kurorty stanowią jedną gminę – nie bardzo wychodzą wspólne przedsięwzięcia. Autobusy z obu krajów już nie przekraczają granicy, choć wcześniej przez parę lat ku wygodzie turystów na przemian kursowały ze Świnoujścia do Bansinu. Ciągle też inaczej pobierane są opłaty kuracyjne. W Polsce przy noclegu, a w Niemczech za „dzienny” pobyt na plaży czy promenadzie.

„Grasują” tam kontrolerzy, sprawdzają na wyrywki i ściągają po 3 euro od dorosłej osoby w sezonie. Byłem świadkiem, gdy polska rodzina pechowo zsiadła z rowerów na promenadzie i akurat trafiła na kontrolera. Polacy byli zszokowani, gdy kazał im uiścić i na nic zdały się tłumaczenia, że przecież płacą taksę w Świnoujściu. A piękna trasa rowerowa, łącząca oba kraje, współfinansowana przez UE, zachęca do dłuższych wycieczek na wschód czy zachód.

W Świnoujściu i Cesarskich Kurortach jak w soczewce widać, że Polacy i Niemcy to kompletnie inne mentalnościowo narody, i że o prawdziwą bliskość bardzo trudno. Ale czy to jakiś dramat?

Może wystarczy sensowne współdziałanie, jakaś wspólna przyjemna impreza jak maraton Świnoujście-Wolgast w pierwszą sobotę września (w tym roku już po raz 39-ty), ogólna tolerancyjność dla inności sąsiada no i spokojne wywiązywanie się ze swych obowiązków w pracy. Polska i Niemcy w Unii Europejskiej to mimo wszystko dobre partnerstwo i sąsiedztwo.