Mamy inflacyjny rekord, ale padną kolejne

Mamy inflacyjny rekord, ale padną kolejne
Bartosz Sawicki. Źródło: Cinkciarz.pl
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
12,3 proc. w ujęciu r/r - tyle w świetle pierwszych szacunków GUS wyniosła inflacja konsumencka w kwietniu br. To najwyższy poziom dynamiki cen w Polsce od końca 1997 r. Gorsza wiadomość: lawinowo rosnąca inflacja jeszcze nie dobrnęła do szczy-tu. W kolejnych miesiącach przekroczy 14 proc.

Gdyby nie wprowadzone i utrzymywane przez rząd tarcze antyinflacyjne, wzrost cen byłby jeszcze dotkliwszy z punktu widzenia konsumentów i już przekraczałby wspomniane 14 proc. Jednak rządowe interwencje dotyczące VAT-u na produkty spożywcze czy ceny energii nie uchronią nas przed tym, że w kontekście całego 2022 r. średnia wartość wskaźnika inflacyjnego będzie osiągać wartości dwucyfrowe.

Zaczęło się od pandemii

– Jakie źródła ma obecna, niebezpiecznie wysoka inflacja? Szukając odpowiedzi, powinniśmy się cofnąć się o ponad dwa lata. Można postawić tezę, że dzisiejsza inflacja w dużej mierze jest swoistą ceną, efektem ubocznym odwagi i zdecydowania, z którymi banki centralne i rządy odpowiedziały na gospodarczy paraliż i rynkowy krach wywołany przez rozprzestrzenianie się koronawirusa – przypomina Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl.

Czytaj także: Inflacja w kwietniu skoczyła do 12,3 proc. rdr; po takich danych RPP ponownie podniesie stopy procentowe o 100 pb?

Pandemia skutkowała jednocześnie bezprecedensowymi zaburzeniami. Mocno nadwyrężone zostały światowe łańcuchy dostaw, zaczęło brakować komponentów do produkcji wielu dóbr, drastycznie wydłużyły się czasy realizacji zamówień. Z tej perspektywy można mówić o wzroście cen jako o zjawisku globalnym. Potężne gospodarki Niemiec czy USA również w tym samym okresie zaczęły zmagać się ze współcześnie nienotowaną presją cenową. Toczą zresztą te zmagania do dziś.

Dlaczego ceny w Polsce rosną szybciej? 

– Nie można przy tym bagatelizować krajowej części inflacji, związanej nie z ogólnoświatową podażą, ale mocą lokalnego popytu. W licznych przypadkach pandemiczne, inflacyjne ziarno trafiło na bardzo podatny grunt pod postacią potężnego odbicia konsumpcji i bardzo silnych rynków pracy. W takich warunkach łatwo o utrwalanie się negatywnych zjawisk cenowych. Dobrym przykładem są Stany Zjednoczone, gdzie początkowo rosły ceny nielicznych kategorii dóbr i usług (używane pojazdy, stawki wynajmu aut, ceny noclegów w hotelach), ale z czasem inflacja szeroko rozlała się po całej gospodarce i istnieje ryzyko, że wymyka się spod kontroli. Podobnie jest w Polsce, gdzie już przed pandemią tzw. inflacja bazowa, czyli z wyłączeniem najbardziej zmiennych cen żywności i energii, zaczęła notować coraz wyższe dynamiki – komentuje analityk Cinkciarz.pl. 

Przyjmuje się, że wskaźnik inflacji bazowej najlepiej odzwierciedla siłę popytu ze strony konsumentów. Był on w Polsce naprawdę potężny: gospodarka miała za sobą kilkuletni okres bardzo prężnego wzrostu, konsumpcja z roku na rok dynamicznie przyspieszała, mocno wzrastały wynagrodzenia, a rynek pracy z miesiąca na miesiąc rozgrzewał się do czerwoności. W takich warunkach firmy przenoszą wzrost kosztów na odbiorców. Gospodarstwa domowe zaczynają zakładać, że ceny dalej będą się podnosić, ale nie ograniczają swoich zakupów ze względu na rosnące dochody do dyspozycji i spełnianie przez pracodawców żądań płacowych. Prowadzi to do tego, że inflacja, niezależnie od jej pierwotnych źródeł, zamiast samoistnie wygasać zaczyna się rozkręcać i utrwalać.

– Istnieje ryzyko, że z taką sytuacją, czyli spiralą płac i cen, mamy do czynienia właśnie w tym momencie. Dynamika wynagrodzeń w marcu nie tylko dotrzymała kroku dwucyfrowej inflacji, ale wręcz ją przebiła, a z badań NBP wynika, że niemal połowa firm nadal planuje podnosić płace. W momencie inwazji Rosji na Ukrainę koniunktura była bardzo mocna. Na podstawie dostępnych informacji można szacować, że dynamika PKB w pierwszym kwartale oscylowała w granicach 8 proc. – wyjaśnia Bartosz Sawicki.

Po pandemii Rosja rozpętała wojnę

Rozpoczęta 24 lutego br. rosyjska agresja na Ukrainę i nakładane przez Zachód sankcje na agresora, wielkiego eksportera surowców energetycznych, oczywiście dodatkowo i bardzo mocno podbiła inflację. Skok cen z lutego na marzec przekroczył 3 proc. i był najwyższy od połowy lat 90. XX wieku. Dla porównania: w latach 2001-2020 można na palcach jednej dłoni policzyć przypadki, gdy miesięczna dynamika cen przekraczała 1 proc. 

Wskaźnik inflacji w Polsce rośnie obecnie w zastraszającym tempie głównie dlatego, że coraz więcej musimy płacić za paliwa, które wciąż eksportuje Rosja, oraz za żywność. Swoją cegiełkę ma w tym także potężne osłabienie polskiej waluty, bardzo wrażliwej i chwiejnej w okresach niepewności czy kryzysów na globalnych rynkach.

– wyjaśnia analityk Cinkciarz.pl.

Sytuacja zmienia się bardzo dynamicznie, a Rosja nie pozostaje bierna wobec sankcji, czego dowodzi chociażby wtorkowa informacja o wstrzymaniu dostaw rosyjskiego gazu do Polski (i Bułgarii). Wprawdzie z jednej strony surowca w naszym nie powinno brakować, a już na pewno nie gospodarstwom domowym. Magazyny są pełne w ponad trzech czwartych, a przecież sezon grzewczy już się zakończył. Z drugiej jednak strony zastąpienie gazu z Rosji może skutkować jeszcze wyższymi rachunkami, a – co za tym idzie – dalszym wzrostem kosztów w wielu branżach przemysłu, m.in. w sektorze chemicznym wytwarzającym nawozy. To z kolei zapowiada kolejne podwyżki cen żywności. 

– Przykład ten pokazuje, że ryzyka leżą po stronie nowych zakłóceń podażowych dodatkowo podbijających ścieżkę dynamiki cen i opóźniających tempo hamowania inflacji, gdy minie ona szczyt. Impet koniunktury i niskie bezrobocie sugerują, że gospodarstwa domowe mogą być relatywnie mało skłonne do ograniczania wydatków – zauważa Bartosz Sawicki.

NBP nie robi kredytobiorcom na złość, tylko schładza popyt

Rekordową inflację w otoczeniu rozbudzonego popytu starają się tłamsić banki centralne. Już dziś wiele z nich porzuca kryzysową politykę i podnosi stopy procentowe. Ma to na celu niedopuszczenie do niebezpiecznego przegrzania się gospodarki. Rosnące raty kredytów mają za zadanie wygasić nadmierny popyt i wyhamować inflację do poziomów niezagrażających równowadze gospodarczej. W Polsce Rada Polityki Pieniężnej od października podniosła stopy procentowe od 0,10 do 4,5 proc. Informacje z gospodarki wskazują, że w przyszłym tygodniu powinien zostać powtórzony ostry ruch o pełny punkt procentowy. Cykl podnoszenia stóp prawdopodobnie zakończy się w najbliższych miesiącach na pułapie około 6,5-7 proc. Wymaga tego także zderzenie z polityką budżetową: rząd tnie podatki i zwiększa wydatki, co obniża skuteczność wysiłków władz pieniężnych i wymusza na nich jeszcze śmielsze kroki.

– Niestety, przekłada się to na wzrost rat kredytów, m.in. kredytów hipotecznych. Gdy RPP postawi kropkę nad „i” w cyklu podwyżek, część z nich będzie mieć raty o 100 proc. wyższe w porównaniu do sytuacji sprzed roku, gdy koszt pieniądza był bliski zeru. Rata nowego zobowiązania na 300 tysięcy złotych i okres 30 lat powinna wynosić ok. 2400 zł. Jeszcze we wrześniu ub. r. kredyt o takich samych parametrach miał miesięczną ratę w wysokości niespełna 1200 zł – wylicza analityk Cinkciarz.pl.

Nadzieja w III kwartale br.

Kiedy inflacja w Polsce osiągnie szczyt i na jakim poziomie? Wiele wskazuje na to, że ceny mogą rosnąć w narastającym tempie jeszcze przez kilka miesięcy, przekraczając w szczytowym punkcie poziom 14 proc.

– Dopiero w III kw. br. będzie można oczekiwać spadku, niestety bardzo powolnego i mozolnego, w odczytach dynamiki. Wtedy też będzie można ogłosić koniec cyklu podwyżek stóp procentowych – prognozuje Bartosz Sawicki z Cinkciarz.pl.

Źródło: Cinkciarz.pl