Lepsze wrogiem dobrego…

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

Obecne kłopoty PLL LOT z dwoma "Dreamlinerami" są m.in. efektem uwierzenia przez tak szacowny koncern jak Boeing w zalety globalizacji produkcji. Kłopoty z zapalającymi się akumulatorami litowo - jonowymi, produkowanymi przez japońską firmę nie pracującej wcześniej dla branży lotniczej są dowodem naiwności zarządu w Seattle. A wszystko zaczęło się doskonale.

Na przełomie stuleci Boeing otrzymał analizę ekspertów postulujących produkcję nowej generacji samolotu dalekiego zasięgu, który byłby oszczędny z racji procentu użytych kompozytów i średniej wielkości mógłby startować i lądować z dowolnego lotniska na świecie. Konkurencyjny Airbus uznał, że lepiej budować samoloty jeszcze większe niż „Jumbo-Jet” ( Boeing 747). Dlatego postawił na budowę A380.

Europejczycy uznali, że tylko takie giganty są w stanie zapewnić maksimum oczekiwanej wygody i najniższy koszt w przeliczeniu na jednego pasażera. Dziś, po kryzysowym 2008 roku, można powiedzieć, że obaj producenci się pomylili. Monstrualny A380 jest dużym sukcesem technicznym i umiarkowanym komercyjnym, ale nie jest skutecznym sposobem na rozładowanie korków na lotniskach i sam może lądować tylko na kilkudziesięciu z nich!

Z kolei Amerykanie szukając oszczędności, aby cena „Dreamlinera” była zbliżona do samolotów o typowej duraluminiowej konstrukcji, zamawiali komponenty do jego produkcji dosłownie na całym świecie. Ich kontrahenci stale się spóźniali i nie zapewniali oczekiwanych wymogów technicznych, a w konsekwencji prototyp B787 „Dreamlinera” wystartował z wieloletnim opóźnieniem.

B787 zamówiony w kilkuset egzemplarzach przez linie lotnicze jest niewątpliwie unikatowym samolotem w skali globu jeśli chodzi o procent wilgotności w kabinie i ciśnienia atmosferycznego ułatwiającego podróżowanie, ma mniejsze niż typowe samoloty zużycie paliwa, łatwość i bezpieczeństwo pilotażu oraz multimedialne rozrywki dla swoich pasażerów. Ale ponieważ ten „cyfrowy” samolot zużywa ogromne ilości prądu, dlatego konstruktorzy B787 skierowali swoją uwagę na konstrukcję akumulatorów wykorzystywanych w…komórkach. Finał znamy: 50 „Dreamlinerów” uziemiono na lotniskach na całym świecie, amerykańska FAA czeka na skuteczne rozwiązanie problemu „łatwopalnych” ogniw, a nasz ledwie dychający PLL LOT ponosi z tego tytułu uziemienia dwóch samolotów dodatkowe straty. Ale w przypadku naszego narodowego przewoźnika trudno doszukać się winy zarządu PLL LOT w wyborze B787 jako następcy B767.

Po pierwsze Polska jest pierwszym w Europie użytkownikiem B787, po drugie wejście do służby pierwszych biało-czerwonych „Dreamlinerów” miało być od początku połączone z debiutem spółki na GPW, po trzecie samoloty kupiono taniej niż oferowano je innym liniom ze Starego Kontynentu. Niestety wyszło tak jak zawsze – na co złożyło się wieloletnie opóźnienie w dostawie samolotów, wybuch światowego kryzysu, spadek przychodów PLL LOT.

Dziś, gdy mówi się o oczekiwanej przez spółkę pomocy ze strony Skarbu Państwa na poziomie od 400 do nawet 1 mld zł, nie słychać głosów, że to przed laty władze państwa podjęły błędną decyzje o prywatyzacji PLL LOT przez sprzedaż udziałów linii Swiss Air, który wkrótce zbankrutowały, choć jeszcze w 1998 roku doradcy inwestycyjni wynajęci przez resort skarbu postulowali, aby wejść w sojusz z British Airways.

Dziś LOT leci lotem koszącym do ziemi i nikt nie wie jak powstrzymać jego upadek. A z całego zamieszania wyciągnęli wnioski konstruktorzy Airbusa, którzy projektując swój „kompozytowy” A350 – już zapowiedzieli, że w jego budowie wykorzystają tradycyjne akumulatory, a o jonowo-litowych pomyślą dopiero w odległej przyszłości, gdy będą bezpieczne. I chyba tylko oni skorzystają na zamieszaniu z „Dreamlinerem”.