GetBack: Bankructwo to jeszcze nie afera

GetBack: Bankructwo to jeszcze nie afera
Witold Gadomski
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Zapewne tysiące osób na inwestycjach w obligacje GetBack straci pieniądze, ale to wcale nie oznacza, że doszło do przestępstwa - pisze w swoim komentarzu Witold Gadomski

#WitoldGadomski: Przed kilku laty w Wielkiej Brytanii zostało przyjęte prawo oddzielające rzeczywistych doradców (którzy za swoje rady pobierają dodatkową opłatę, ale nie mają prawa do prowizji od sprzedaży produktów) od sprzedawców, żyjących z prowizji. To rozwiązanie przydałoby się też w Polsce #Misselling #GetBack @uknf

Kłopoty  spółki GetBack przedstawiane są w wielu mediach jako przykład kolejnej wielkiej afery finansowej. Przed miesiącem Komisja Nadzoru Finansowego skierowała do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, ale nie dotyczy to sposobu funkcjonowania spółki, a jedynie fałszywego (zdaniem KNF)  komunikatu o możliwości dofinansowania GetBack przez Polski Fundusz Rozwoju i PKO BP. Zapewne tysiące osób na inwestycjach w obligacje GetBack straci pieniądze, ale to wcale nie oznacza, że doszło do przestępstwa.

Audytor sprawdził, giełda wyceniła

GetBack jest spółką giełdową, co oznacza, że ma obowiązek cyklicznie ujawniać informacje o swoich finansach. Jest też kontrolowany przez niezależną firmą audytorską – Deloitte. To jedna z największych światowych firm, zajmujących się badaniem finansów spółek. Zdarzało się wprawdzie, że wielkie firmy audytorskie wydawały błędne oceny, ale mimo wszystko to rzadkie przypadki.

Spółki zaciągają pożyczki – albo w bankach, albo na rynku emitując obligacje lub inne papiery wartościowe. To standardowe operacje, które w dodatku podlegają kontroli KNF. Spółka przeprowadziła 6 ofert publicznych obligacji na łączną kwotę 256 mln zł i sprzedała je poprzez giełdę. Część obligacji wyemitowała poza ofertą publiczną. Były one notowane na rynku Catalyst.

Doradcy czy urzędnicy bankowi?

Nie ma więc mowy o żadnej piramidzie finansowej, czy też wyłudzaniu przez właścicieli pieniędzy od naiwnych inwestorów. Jest faktem, że strategia spółki, zarówno po stronie aktywów (zakup i sekurytyzacja wierzytelności), jak i pasywów (81 % aktywów było finansowane długami) była bardzo agresywna, a przez to ryzykowna.

I tu się zaczyna problem. Obligacje sprzedawane były między innymi przez doradców klientów  w bankach komercyjnych. Popularnie określa się ich jako „doradców inwestycyjnych:”, choć nie mają uprawnień do doradzania. Są po prostu urzędnikami bankowymi.

Klienci kupujący produkty finansowe są obowiązkowo sprawdzani przez banki pod kątem kompetencji i preferencji finansowych. Obligacje spółek, zwłaszcza prowadzących agresywną strategię, powinny być sprzedawane jedynie klientom, którzy zostali zapoznani z ryzykiem i wykazali się wystarczającymi kompetencjami, by to rozumieć. Jest to jednak sprawdzane pobieżnie. Klient często nie rozumie, że jego „doradca inwestycyjny” tak naprawdę jest tylko sprzedawcą, otrzymującym procent od sprzedaży. W takiej sytuacji bardzo trudno jest mu zachować bezstronność.

Klienci są wprowadzani w błąd trochę na własne życzenie. Podpisują oświadczenie, że zapoznali się z ryzykiem, związanym z zakupem, choć nie zawsze rozumieją, na czym ryzyko to polega. Przed kilku laty w Wielkiej Brytanii zostało przyjęte prawo oddzielające rzeczywistych doradców (którzy za swoje rady pobierają dodatkową opłatę, ale nie mają prawa do prowizji od sprzedaży produktów)  od sprzedawców, żyjących z prowizji. To rozwiązanie przydałoby się też w Polsce.

Jest jeszcze jeden aspekt tzw „afery GetBack”. Przy obecnych stopach procentowych NBP i polityce fiskalnej wobec banków bardzo trudno znaleźć oferty bezpiecznych lokat o dodatniej realnej stopie zwrotu. Trzymając pieniądze w bankach tracimy, więc klienci, mający nieco większe oszczędności szukają okazji, takich jak obligacje GetBack, nie zawsze rozumiejąc związek między wysokością oferowanej stopy zwrotu, a ryzykiem.