Europa w dryfie, ale to jeszcze nie koniec świata

Europa w dryfie, ale to jeszcze nie koniec świata
Jan Cipiur Fot. Autor
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
W jednym z ostatnich numerów "The Economist" przedstawił fakty bardzo przykre dla Starego Świata. Przez stulecia był krainą Guliwerów biznesu, ale to już przeszłość. Przegrywamy sromotnie na wielkość i pozycję z USA i Chinami.

W pierwszej dwudziestce firm o największej wartości rynkowej co pojawi się dziś jakiś pojedynczy koncern z Europy, to znika. Jeszcze w początkach obecnego stulecia przedsiębiorstwa europejskie zapewniały jedną trzecią całkowitej wyceny i jedną czwartą zysków osiąganych przez pierwszy tysiąc największych firm świata. Minęły dwie dekady i oba wskaźniki są mniejsze o połowę.

W 2018 roku przez 34 godziny, czyli mniej więcej przez półtorej doby, Chiny eksportowały tyle, ile w 1978 r. przez cały rok

Wielkie firmy z Europy rosną wolniej niż konkurenci za Ameryki i Azji. W 2000 r. europejski klub Top 1000 miał łączną wartość 4,6 bilionów (4 600 miliardów) dolarów. Dziś wyceniany jest na ok 8,9 bilionów, czyli na mniej więcej tyle (8,8 bilionów), ile warte są firmy nie z pierwszego tysiąca a z pierwszej setki rankingu olbrzymów korporacyjnych z Chin.

W USA wartość firm z Top 1000 wzrosła przez ostatnie dwie dekady z 7,4 bilionów do 26 bilionów dolarów, a więc trzyipółkrotnie.

Europa jak Luksor

Globalny PKB puchł przed pandemią jak nigdy przedtem lecz Europa ma z tego coraz mniejsze kęsy. Dziś sporo w tym publicystycznej przesady, a jutro, kto wie, może staniemy dla świata jedynie atrakcją taką jak Luksor, Machu Picchu albo Angkor Wat.

Towary Made in Europe są nadal ozdobą wystaw eleganckich sklepów. Niemieckie i brytyjskie auta pozostają synonimem sukcesu. Rynek takich dóbr nadal jest lukratywny i ważny, ale jego klientów liczy się milionach, podczas gdy globalne molochy mają tych klientów miliardy.

Wskutek opanowania przestrzeni cyfrowej rej wodzą w świecie amerykańskie mastodonty z grupy zwanej Gafa (Google, Amazon, Facebook, Apple). Znakomicie radzą sobie kolosy bankowo-finansowe z USA.

Jednak przede wszystkim, kryzys nie kryzys, pandemia nie pandemia, w Ameryce stale jakiś biznesowy rejwach.

Dominacja USA i Chin

Z rozdania na rozdanie lepsze karty rozdają sobie Chińczycy i zgarniają do siebie coraz większe pule. Ich sukces jest niewiarygodny. Wg tamtejszych statystyk, w 1978 r. eksport z Chin miał wartość 9,75 mld dolarów, był mniejszy nawet od ówczesnego polskiego. Do 2018 r. urósł do 2487 mld dolarów. Tak więc w 2018 roku przez 34 godziny, czyli mniej więcej przez półtorej doby, Chiny eksportowały tyle, ile w 1978 r. przez cały rok.

W olbrzymiej cenie jest w naszej części globu święty spokój

Pierwszy powód odstawania Europy od amerykańsko-chińskiego duetu został już zamarkowany. Trzymamy się u nas tradycyjnego przemysłu i starych wiekiem usług. W najbogatszych Niemczech podzielonych kiedyś na tysiące księstewek, hrabstw i biskupstw dominuje tradycja firm rodzinnych i powielania wzorców ukutych przez pradziadów.

Brytania nie jest tak wielka jak przed I wojną, a we Francji mnóstwo w biznesie państwa, co nigdy na dobre nie wychodzi.

Niemieckie koncerny samochodowe muszą gonić Teslę, choć to w Niemczech, a nie Ameryce wszystko co „zielone” jest święte. Przyjemność witania nowego dnia filiżaneczką espresso lub kubeczkiem cappuccino kojarzymy z Włochami, ale największa i najpopularniejsza sieć z kawą w godle to amerykański Starbucks, choć amerykańska kawa była i jest synonimem obrzydliwej lury.

Na świecie są 142 firmy warte powyżej 100 mld dolarów każda. Założyciele 43 z nich żyją po dziś dzień. Dwudziestu siedmiu z nich to Amerykanie, dziesięciu Chińczycy i tylko twórcy jednej są naszego fyrtla. To Niemcy, którzy 50 lat temu założyli SAP – dziś globalnego giganta oprogramowania. Wielkie europejskie biznesy powstały wysiłkiem naszych przodków i praprzodków, dzisiejsza młodzież woli wypoczywać.

W olbrzymiej cenie jest w naszej części globu święty spokój. Po latach pogoni za dobrobytem, strachu przed Ruskimi i wkroczenia przez pragnące się odkuć pokolenia powojenne w strefę cienia nienaturalne to nie jest, a nawet całkiem miłe, ale ma swoje konsekwencje geopolityczne i geogospodarcze.

Co dolega Europie?

Istotniejsze są jednak bardziej namacalne przyczyny gubienia dystansu przez Europę. Chiny są niemal homogenicznym rynkiem liczącym prawie trzy razy więcej konsumentów niż nasz kontynent. Amerykanów jest mniej niż Europejczyków, ale znakomita większość nich mówi od urodzenia po angielsku lub w dwóch językach. U nas istotnych języków jest kilkadziesiąt, a znajomość angielskiego lingua franca – generalnie bardzo jednak powierzchowna.

Unia Europejska ma sukcesy, ale jest wciąż bardzo luźnym tworem. W każdym państwie inne prawo, a szczątki wspólnych reguł są nie do wyegzekwowania, gdy uprze się  jeden Polak z drugim Węgrem.

Miał być wspólny rynek, ale banki, telekomy i supermarkety są głównie krajowe, a jeśli już, to są globalne, nie europejskie. W USA i Chinach działa po kilka wielkich telekomunikacyjnych, u nas jest takich setka. Podobnie jest w handlu, każdy kraj ma swoją Biedronkę i Żabkę. Najpoważniejsza tego konsekwencja to permanentna kiepska forma w rozgrywce o kapitały rozwojowe możliwe do zmobilizowania w walce o pozycje globalne.

Z braku wystarczających szans na „lokalnym” rynku kolosy europejskie, bo przecież mamy ciągle takie, generują teraz ponad połowę swoich zysków gdzie indziej w całym świecie, podczas gdy ćwierć wieku temu ten sam wskaźnik wynosił mniej więcej 25 procent.

Czasem jednak szklanka wygląda niektórym na w połowie pełną. Europa przoduje przede wszystkim w próbach ujęcia świata w globalne normy. Najjaskrawszy przykład to batalia klimatyczna i obrona praw ludzi do prywatności.

Unia będzie w grze o najważniejsze trofea i nie przegra

Od dobrych intencji do wynaturzeń droga jednak bardzo krótka. Przeciwnicy silnej, wspólnej Europy polityczno-społecznej i gospodarczej to nie tylko nacjonaliści i wstecznicy. Liczni boją się silnych tendencji etatystyczno-biurokratycznych, tudzież regulacyjnych, drżą, że w potencjalnym scenariuszu lepszej Unii siła może stać się ważniejsza od najrozmaitszych wolności, w tym zwłaszcza gospodarczych.

Zżymamy się, że nie zajmujemy już pool-position, że Aleksander Macedoński albo Czyngiz-chan stworzyli na strzepnięcie palców ogromne imperia. To prawda, ale trwały ledwo chwilę. Z kolei z małych prób, małe błędy i co nagle, to po diable.

Ponarzekałem, ale nie wierzę dystrofię, czy nawet upadek Unii. Od chwili wielkiego rozszerzenia minęło zaledwie kilkanaście lat, główne traktaty też są bardzo młode.

Chiny mają tysiące lat historii i wielkości, Grecja i Rzym to przy nich niepozorne karły.

Stany powstały całkiem niedawno, a potęgą są dopiero od II wojny. Nam też się zejdzie, ja tego nie dożyję, ale Unia będzie w grze o najważniejsze trofea i nie przegra.

Jan Cipiur
Jan Cipiur, dziennikarz i redaktor z ponad 40-letnim stażem. Zaczynał w PAP, gdzie po 1989 r. stworzył pierwszą redakcję ekonomiczną. Twórca serwisów dla biznesu w agencji BOSS. Obecnie publikuje m.in. w Obserwatorze Finansowym.
Źródło: aleBank.pl