Dawidowa proca na rosyjskiego Goliata to mało – Zachód musi dawać Ukrainie znacznie więcej

Dawidowa proca na rosyjskiego Goliata to mało – Zachód musi dawać Ukrainie znacznie więcej
Jan Cipiur Fot. Autor
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Zupełnie nieudana amerykańska ekspedycja militarna w Afganistanie kosztowała prawie 2,3 biliony dolarów. Przez 20 lat USA wydawały na wojnę i przebudowę Afganistanu przeciętnie po 113 miliardów rocznie, a zatem co miesiąc 9 miliardów z górką, co tydzień ponad 2 miliardy, codziennie po 300 milionów dolarów. Nikt powyższych wartości podanych przez badaczy z Brown University nie prostował, więc mogą być prawdziwe lub zbliżone do prawdy, pisze w swoim blogu Jan Cipiur.

W ich świetle oraz z porównania potencjałów afgańskich talibów z jednej i Ukrainy z drugiej strony przewidywać zatem można, że Rosja nie ma praktycznie żadnych szans na podbicie, zniewolenie, zwasalizowanie Ukrainy. Wyparcie Moskali z ziem ukraińskich może jednak, choć nie musi, trwać latami, z wielką szkodą dla świata, a przede wszystkim Zachodu.

Kluczowe jest wsparcie Ukrainy. Nie powinniśmy pozwalać, żeby na naszym progu, a właściwie już w sieni, Kreml ział ogniem i w ogóle się panoszył. Obrona Ukrainy przed Rosją ma więc dla Zachodu globalny wymiar strategiczny.

USA i Europa mają przy tym nieoczekiwaną szansę na ostateczne przywołanie Rosji do porządku, a co bardzo istotne Zachód może wyjąć kasztany z ognia rąk nie parząc.

Błędy, których nie należy powtarzać

Obecne wsparcie jest niewystarczające. Niemiecki ekspert ds. międzynarodowych Ulrich Speck mówi, że „Zachód dostarcza tyle broni, żeby Ukraina przetrwała, ale za mało, żeby odzyskiwała terytoria. Można wnioskować, że [Zachód] chciałby, żeby Rosja nie wygrała, ale też żeby nie przegrała”.

Takie kunktatorskie podejście ujawnia się wyraźnie w Niemczech, Francji i we Włoszech, ale także w USA, gdzie część Demokratów i Republikanów zaczyna zapowiadać zahamowanie pomocy dla Ukrainy po ewentualnych zmianach w Kongresie w wyniku bardzo już bliskich wyborów połówkowych (midterms).

Byłby to olbrzymi błąd na miarę historycznego błędu jałtańsko-poczdamskiego, który dał Moskwie pół wieku pełnej kontroli nad połową Europy i umożliwił trzymanie reszty świata w pętach zimnej wojny.

Przyjęło się sądzić, że Sowieci byli w 1945 r. zbyt mocni, żeby się im postawić, ale nie bierze się pod uwagę, że byli wykrwawieni, nie mieli bomby atomowej, a narody stalinowskiego imperium były wprawdzie pod butem, ale po horrorze wojny w takim stanie, że bat przestaje działać. Opisane po wielokroć błędy powtarzają tylko głupcy.

Jak Zachód pomaga Ukrainie?

Wiarygodnym źródłem prezentującym zaangażowania Zachodu we wspomaganie Ukrainy są dane Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej (IfW) publikowane w ramach programu pn. „The Ukraine Support Tracker: Which countries help Ukraine and how?”

Na czele listy są USA, które obiecały do tej pory przekazać Ukrainie pomoc finansową, humanitarną i wojskową o łącznej wartości 52 mld dolarów. Składanie obietnic to co innego niż ich realizacja, więc rzeczywiście poniesiony dotychczas przez Amerykę wysiłek jest sporo mniejszy.

Z Europą jest jeszcze gorzej – zapowiedzi wsparcia na te trzy cele ze strony Unii jako takiej oraz jej państw członkowskich opiewają łącznie na 29 mld € (stan na 11 października 2022 r.). Europejskie obietnice są więc niemal dwa razy mniejsze niż amerykańskie.

Wszystkie zadeklarowane do tej pory przez cały świat pieniądze dla Ukrainy (89,2 mld €) są mniejsze niż przeciętne roczne wydatki samych tylko Stanów Zjednoczonych w Afganistanie, (w wojnie uczestniczyła duża koalicja, w tym Polska) przy czym tam i wtedy były to realne koszty, a tu głównie preliminarz.

W zestawieniu państw na drugim miejscu po USA są Brytyjczycy (6,65 mld €) na trzecim Niemcy – 3,3 mld €, na czwartym Kanada – nieco ponad 3 mld €, a na piątym Polska – 2,94 mld €.

Francuzi zadeklarowali dotychczas ledwo 1,15 mld €, czyli niemal trzy razy mniej niż ich biedniejsi krewni znad Wisły. Relatywnie najhojniejsi są Norwedzy z kwotą 1,39 mld €.

Tropiciel (tracker) z Kilonii nie uwzględnia kosztów opieki nad uchodźcami z Ukrainy. Pod względem ogółu udzielanej Ukrainie pomocy Polska jest na trzecim miejscu po USA i Niemczech. „Dobre serce” to mała część naszej motywacji. Kierują nami przede wszystkim względy bezpieczeństwa i potrzeba odsuwania zagrożeń ze strony Moskwy.   

Dalekosiężny cel Amerykanów jest też klarowny. Są pragmatykami korzystającymi z niespodziewanej okazji. Chcieliby kontrolowanego demontażu Rosji jako potęgi atomowej. Jest to typowa robota saperska – trzeba powyjmować z min zapalniki i uważać, żeby przy tym nie wybuchły.

Czy się uda, oczywiście nie wiadomo, ale są spore szanse. Zwłaszcza, że wziąwszy pod uwagę propagandowe machinacje Kremla można zakładać niemal z pewnością, że szantaż atomowy to blef. Problem stwarza słówko „niemal” i  o to chodziło Putinowi, gdy mówił, śmiejąc się pod wąsem: „Co nam (Rosjanom) po świecie bez Rosji”.

Chiny niby grają na tej scenie, ale rzadko wychylają się zza kulis. Sprawiają wrażenie, że sprzyjają Rosji, ale chciałyby widzieć w niej kozła ofiarnego. Przemiany niedźwiedzia-drapieżcy w kopytne niebożę dokonać mieliby bladolicy z Północy, a Pekin pobrałby nauki i przyszedł na gotowe.   

Zachód Europy (minus Wielka Brytania) stawiać trzeba w obsadzie tragedii nad Dnieprem za Chinami. Berlin, Paryż, Rzym sądzą najwyraźniej, że Rosji postawić do kąta się nie da, albo koszty byłyby zbyt wysokie. W ich opinii najlepiej jest poczekać i przeczekać, a może rozejdzie się po kościach i pokażemy wtedy Moskwie nasze (w miarę) czyste ręce?

Jeśli Ukraina będzie w końcu górą, a tego trzeba się bezwzględnie trzymać, najważniejszą potencjalną korzyścią dla świata będzie sprowadzenie Rosji na ziemię. Ubędzie wówczas jeden wielki kłopot, także dlatego, że domniemany sojusznik Chin w zwarciach z Zachodem będzie znacznie słabszy i zajmie się być może wreszcie swoimi sprawami i własną biedą.

Kierunek na status quo ante sprzed 24 lutego tego roku, którego zdaje się trzymać  establishment zachodnioeuropejski, a częściowo także amerykański, nic na dłuższą metę nie załatwi, a przeciwnie – pogorszy. Skutki mogą się okazać takie jak po Monachium w 1938 r. z tym że wtedy Francja, a zwłaszcza Wielka Brytania nie były na konfrontację gotowe.

Dziś ten powód do unikania zwarcia z rosyjską bandyterką nie istnieje. Nie ma też znaczenia, ponieważ formalnie i faktycznie Zachód z Rosją nie walczy. Walczy za nas Ukraina. Po części to zbieg okoliczności wywołany działaniami Rosji, po części coś co musiało się zdarzyć. W podręcznikach polityki nazywa się to „proxy war”, czyli wojną prowadzoną przez plenipotenta.

W porównaniu z Rosją potencjał świata demokratycznego jest olbrzymi. Same tylko wydatki wojskowe zaplanowane na 2022 r. w budżecie federalnym USA wynieść miały 715 mld dol. To trochę mniej niż połowa PKB Rosji. Dodajmy do zestawienia zachodnich aktywów Europę na zachód od Bugu, Japonię, Australię, Kanadę…

Dalsze chowanie prze Zachód głowy w piasek, ścibolenie pieniędzy, intelektualizowanie, skupianie się na doraźnych korzyściach zamiast zmasowanego materialnego i finansowego wspierania Ukrainy wyjdzie Zachodowi bokiem, zwłaszcza, że pobłażanie Rosji zachęci do naśladownictwa Chiny.

Jan Cipiur
Jan Cipiur, dziennikarz i redaktor z ponad 40-letnim stażem. Zaczynał w PAP, gdzie po 1989 r. stworzył pierwszą redakcję ekonomiczną. Twórca serwisów dla biznesu w agencji BOSS. Obecnie publikuje m.in. w Obserwatorze Finansowym.

Źródło: aleBank.pl