Czytanie z gwoździ

Czytanie z gwoździ
Jan Cipiur Fot. Autor
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Jeśli pamiętać przełom lat ‘80 i ‘90 ubiegłego stulecia w Polsce lub lata ‘70 na Zachodzie ‒ to nazywanie obecnego wzrostu cen inflacją szalejącą jest mocno na wyrost.

Liczy się wszakże co jest, a nie to, co było kiedyś, więc po ostatnim okresie cen płaskich jak stół lub nawet malejących, niech będzie, że teraz jednak oszalały.

Na przykładach gwoździ i światła widać doskonale znaczenie wpływu rewolucyjnych zmian technologicznych na tempo zmian cen danego dobra

Przyczyny obecnej inflacji zostaną tym razem na boku, bo neoliberałowie jedno, socjaliści drugie, monetaryści swoje, keynesiści nie moje, a anarchiści zawsze i każdemu na odwyrtkę.

Skupimy się za to na gwoździach, które przez stulecia mocno… potaniały.

Czytaj także: Przez tarcze antyinflacyjne drożyzna zostanie na dłużej? Ekonomiści: bardzo istotnie wydłużają okres podwyższonej inflacji

Dlaczego właśnie gwoździe?

Bardzo dobrym miernikiem zmian cen są artykuły żywnościowe. W krótkich okresach może im odbijać, np. z powodu braków wywołanych wojną lub inną klęską, ale wkrótce po ustaniu takich przyczyn wracają na swój naturalny w danym czasie poziom.

W szerokiej gamie żywności są poza tym artykuły standardowe, których skład nie zmienił się od pradawnych czasów. Inne dziś mamy jajka, smalec, masło, mleko… niż kiedyś? Chcemy jednak zrozumieć ekonomię, a nie apetyty naszych ziomków.

Znajdą się oczywiście wyroby, które nie uległy zmianom nawet przez millenia. Jednym z niewielu towarów nieżywnościowych, których właściwości, zastosowanie i użyteczność nie podlegała erozji i wahaniom ‒ są gwoździe.

Przedmiotem swych badań uczynił je amerykański profesor Daniel E. Sichel z Wellesley College. Wyniki przedstawił w pracy o cenach gwoździ począwszy od 1695 roku, jako oknie przez które widać zmiany dokonujące się w gospodarce (The price of nails since 1965: a window into economic change).

Obliczył, że przez trzy stulecia do dzisiaj realne ceny gwoździ odnoszone do ogółu cen konsumpcyjnych spadły w Ameryce 10-krotnie, więc miało to znaczący wpływ na budownictwo.

Spadek nie był to wszakże jakiś olbrzymi. Amerykański noblista z ekonomii William Nordhaus oszacował np. że realne koszty oświetlenia spadły w okresie 1800-1992 ok. 3400 razy. Na przykładach gwoździ i światła widać doskonale znaczenie wpływu rewolucyjnych zmian technologicznych na tempo zmian cen danego dobra.

Gwoździe taniały wraz z postępem w metodach ich wytwarzania i spadkiem cen żelaza, a następnie stali. Najpierw kuto je ręcznie więc były drogie. Najbardziej potaniały wraz z nastaniem ery pary i jej kolejnych odsłon.

Przez trzy stulecia do dzisiaj realne ceny gwoździ odnoszone do ogółu cen konsumpcyjnych spadły w Ameryce 10-krotnie

Urodzony podczas II wojny w Edynburgu, mieszkający od młodości w Ameryce emerytowany profesor-architekt Witold Rybczynski napisał (m.in.) książkę o śrubokrętach i śrubach (One Good Turn: A Natural History of the Screwdriver and the Screw), w której podaje, że w czasach przedprzemysłowych dobry kowal był w stanie kuć w tempie jeden gwóźdź na minutę. Dziś najlepsza maszyna potrafi wytworzyć z drutu w minutę aż 2000 gwoździ.

Czytaj także: Czy po 31 lipca 2022 roku grozi nam czarny scenariusz inflacyjny?

Wieloczynnikowy wzrost wydajności

Według Dana Sichela najbardziej bezpośrednią przyczyną wielkiego spadku ich cen był zatem tzw. wieloczynnikowy wzrost wydajności (multifactor productivity growth) odzwierciedlający rolę zmian w organizacji pracy i procesach produkcyjnych.

W okolicach 1810 roku udział gwoździ w amerykańskim PKB wynosił 0,4 proc. i był taki sam, jaki jest dzisiejszy udział w PKB USA zakupów komputerów dokonywanych przez gospodarstwa domowe. Porównanie jest jak najbardziej na miejscu, ponieważ dwa stulecia temu domy też były budowane (z użyciem gwoździ) niemal wyłącznie przez osoby fizyczne.

Jeszcze w XIX wieku gwoździe były towarem na tyle cennym, że prowadzono ich odzysk z walących się domów i budowli. Dziś udział gwoździ w PKB jest praktycznie niezauważalny (0,01 proc.), ale licząc od połowy XX wieku podrożały nie tylko nominalnie, ale również realnie czyli po uwzględnieniu skutków inflacji.

Najbardziej bezpośrednią przyczyną wielkiego spadku ich (gwoździ) cen był zatem tzw. wieloczynnikowy wzrost wydajności

Profesor Sichel twierdzi, że realny wzrost cen gwoździ począwszy do polowy XX w.  jest po części skutkiem wzrostu kosztów materiałowych, a po części wynikiem zwrotu producentów ku gwoździom specjalistycznym, w odpowiedzi na spadek cen gwoździ „zwykłych” w wyniku narastającej konkurencji wyrobów z importu.

Jest jeszcze ciekawa kwestia pistoletów do wstrzeliwania gwoździ wraz z pytaniem, czy w tym przypadku badać jedynie cenę samej „amunicji”, czyli gwoździ, czy uwzględniać w rachunku cenę broni, tj. pistoletu do ich wstrzeliwania (głównie) w drewno.

A co z rozwojem gospodarczym?

I tyle relacji z jego pracy, teraz moje trzy grosze.

Zasadne jest zastanowienie, dlaczego skoro wprowadzenie było o inflacji, to mowa była o realnym spadku cen. Nie chodzi o przekorę. Powód jest merytoryczny.

Gdyby założyć, że wzrost cen uda się zatrzymać, bardzo długo nie dopuszczać do jakiegokolwiek ich wzrostu i pominąć te setki czynników, tak mącących ekonomistom w głowach, że prawie w niczym nie są w stanie pogodzić się jeden z drugim, a ów drugi z trzecim…, to wobec ciągłego „wieloczynnikowego wzrostu wydajności” etycznym sposobem pozbycia się z rynków nadmiernej podaży towarów stałby się albo wzrost płac, albo zatrzymanie wzrostu.

Istnieją oczywiście sposoby nieetyczne. Były premier Waldemar Pawlak, nieświadom konsekwencji klimatycznych tego, co był wtedy mówił, uważał np. lata temu, że skoro pszenicy jest za dużo, to można nią przecież palić w piecach.

I jeszcze jedna myśl powiązana również z rosnącą świadomością klimatyczną. Na Zachodzie, gdzie żyje tylko miliard ludzi olimpijski model wzrostu „szybciej, wyżej, silniej” (citius, altius, fortius) wymaga zmiany, bo ileż można zjeść kotletów dziennie? Ale co robić w takim razie z Południem, gdzie żyje, choć większość wegetuje, już prawie 7 miliardów? My, tu nad Wisłą, też nie czujemy się jeszcze syci.

Wobec ciągłego „wieloczynnikowego wzrostu wydajności” etycznym sposobem pozbycia się z rynków nadmiernej podaży towarów stałby się albo wzrost płac, albo zatrzymanie wzrostu

Ponieważ w normalnym życiu nie można pominąć tych setek czynników i uwarunkowań, które usunąłem dla uproszczenia sprawy, nie znam dobrej odpowiedzi, szukajcie jej sobie sami.

Jan Cipiur
Jan Cipiur, dziennikarz i redaktor z ponad 40-letnim stażem. Zaczynał w PAP, gdzie po 1989 r. stworzył pierwszą redakcję ekonomiczną. Twórca serwisów dla biznesu w agencji BOSS. Obecnie publikuje m.in. w Obserwatorze Finansowym.

Źródło: aleBank.pl