Czy musi wrócić inflacja, i kogo najbardziej dotknie?

Czy musi wrócić inflacja, i kogo najbardziej dotknie?
Jan Cipiur Fot. Autor
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Indeks S&P 500 wzrósł przez minione 12 miesięcy o 42 procent., a indeks Nasdaq o 62 procent - pisze Jan Cipiur i zastanawia się czy zalewanie dotkniętej pandemią gospodarki oceanem pieniędzy nie wywoła inflacji.

Ekonomiści toczą dzikie wojny, która z licznych szkół ma – jak to mówią – słuszną rację, ale mało z tego dla maluczkich wynika, bo jak nie wiadomo, tak nie wiadomo, co się dzieje w gospodarce i dlaczego.

Wartość rynkowa 25 największych spółek giełdowych świata wzrosła przez ostatnie dwanaście miesięcy aż o 5,8 bilionów (5 800 mld) dolarów

Na przykład coś takiego: państwa ze wzrostem gospodarczym w 2020 r. są do policzenia na palcach, a wyceny giełdowe wystrzeliły. Globalna kapitalizacja spółek giełdowych zwiększyła się przez minione 12 miesięcy, tj. od początków pandemii, która spowalnia świat i gospodarkę, o 14 bilionów, czyli 14 000 mld dolarów.

Pieniędzy na kupno akcji po coraz wyższych cenach zatem nie brakuje. Daj każdemu taki kłopot, gdy się wali.

Indeks S&P 500 wzrósł przez minione 12 miesięcy o 42 proc., a indeks Nasdaq o 62 proc. Konsultanci z McKinsey zwrócili uwagę, że wartość rynkowa 25 największych spółek giełdowych świata wzrosła przez ostatnie dwanaście miesięcy aż o 5,8 bilionów (5 800 mld) dolarów.

Wycena pojedynczej firmy z tej czołówki jest teraz większa przeciętnie o 231 mld dol., ale giganci zyskali znacznie więcej: Apple 764 mld dol., Amazon – 556 mld dol., Microsoft – 393 mld dol.

Przypadek InPostu

Z okazji starają się korzystać wszyscy. Założona w Polsce, ale kontrolowana obecnie przez zagraniczne fundusze inwestycyjne firma InPost weszła na giełdę w Amsterdamie, gdzie zebrała w styczniu tego roku za swoje akcje 2,8 mld euro.

Kwota jest tak duża, że InPost ustanowił europejski rekord kontynentalny najlepiej sprzedanej pierwszej oferty publicznej (IPO), licząc od 2018 r.

Pomysł biznesowy firmy jest dość prosty, jego kręgosłupem są blaszane szafki na przesyłki, ale dochodzi do tego wyrafinowane know-how w dziedzinie e-commerce plus mnóstwo szczęścia w nieszczęściu jakim jest pandemia.

Kapitalizacja rynkowa Inpostu wynosi 8-9 mld €. Kapitalizacja naszego naftowego potentata wynosi ok. 30 mld zł. Założyciel Inpostu Rafał Brzoska spisuje się zatem lepiej od kierownika Orlenu Daniela Obajtka.

Przykro, że gdyby jakieś 15 lat temu nie zaczęła w Polsce nastawać epoka lodowcowa dla biznesu, nie byłby pan Brzoska tak jedyny ostatnio w swym sukcesie.

Obudzi się inflacja?

Rządy wydają teraz olbrzymie pieniądze na wsparcie firm i ludzi. Słusznie, od tego są, żeby sprawdzać się w trudnych chwilach. Sypią jednak nie swoim groszem, a naszym. Są wątpliwości, czy nie idą przypadkiem na łatwiznę?

Od marca poprzedniego roku rząd amerykański zatwierdził szokującą kwotę 5,3 bilionów (5 300 mld) dolarów na wydatki związane z łagodzeniem skutków pandemii.

Takie pieniądze to więcej niż jedna czwarta produktu brutto USA, albo 43 000 dolarów na każde gospodarstwo domowe.

Ogrom tych programów ujawnia się wyraźniej, gdy przyłożyć je do polskiej miary. W amerykańskiej skali polskie wydatki musiałyby wynieść 500-550 mld zł, czyli na statystyczne polskie gospodarstwo domowe (jest takich prawie 14,5 mln) przypadło by 38 000 zł.

Pożar pożarowi nie równy, nie każdy dym zalewać trzeba morzem wody

Polska to jednak nie Stany. Jesteśmy ekonomiczno-finansową myszką w porównaniu z amerykańskim słoniem, naszej waluty nikt poza nami nie chce, zaś dolary każdy weźmie i jeszcze w rękę pocałuje.

Fed może zatem produkować tyle dolarów, ile tylko zechce, zaś Departament Skarbu zadłużać kraj, sprzedając obligacje rządowe na niski procent. Stopy procentowe bliskie zera to także skutek emisji dolarów, euro, funtów i jenów  na potęgę.

Skoro koszt pieniądza równa się cenie papieru na banknoty, albo prądu zasilającego bankowe komputery, to duży procent za pożyczki (i lokaty) nie przystoi.

Wielkie programy pomocowe pomagać mają zagrożonej, niezamożnej i biednej większości, ale to właśnie ona straci na inflacji najwięcej

Pojawiły się tłumy piewców ekspansji monetarnej zapoczątkowanej wraz z kryzysem z 2008 roku. W sytuacjach awaryjnych dosypywanie pieniędzy do gospodarki jest uzasadnione i wręcz konieczne.

Działać trzeba jak strażak, który walczy z ogniem nie zważając na domową porcelanę. Ale pożar pożarowi nie równy, nie każdy dym zalewać trzeba morzem wody.

Wielkie wzmożenie monetarne ostatnich lat to przykrywka dla bezradności wobec braku wiedzy i umiejętności rozgryzienia istoty problemów makroekonomicznych, które narosły wraz z globalizacją. Zaprowadzono nas do w kuźni, w której kowal-olbrzym wymachuje wielkim młotem, próbując stworzyć tą toporną metodą coś ładnego i kształtnego.

Zasypywanie gospodarki pieniędzmi rozrzucanymi, gdzie popadnie może i coś załatwia, ale tworzy głównie bałagan. Rosną, rzecz jasna nierówności, bo zwykły lud na giełdy nie Wall Street nie chadza.

Nierówności nie sprzyjają powodzeniu gospodarki, więc jej ratowanie w prymitywny sposób wyjdzie jej w końcu na niedobre.

Jest prawie pewne, że obudzi się w końcu inflacja. Kto zarobił na covidowym boomie giełdowym i na pozostałych drożejących aktywach, temu będzie niestraszna.

Wielkie programy pomocowe pomagać mają zagrożonej, niezamożnej i biednej większości, ale to właśnie ona straci na inflacji najwięcej.

Monetarne naloty dywanowe to strategia oparta na sile rażenia, celność się nie liczy. Pomagają – jak leki objawowe – gospodarce, ale też czynią szkody wokół. Żyjemy w czasach triumfu technologii, a maczugi wyciągamy ze zbrojowni.

Jan Cipiur
Jan Cipiur, dziennikarz i redaktor z ponad 40-letnim stażem. Zaczynał w PAP, gdzie po 1989 r. stworzył pierwszą redakcję ekonomiczną. Twórca serwisów dla biznesu w agencji BOSS. Obecnie publikuje m.in. w Obserwatorze Finansowym.
Źródło: aleBank.pl