Błąd systemowy

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

gielda.13.400x360Koniec miesiąca jest dla Catalyst ciężką próbą. VIG nie wykupił obligacji w terminie, a Uboat-Line znów naruszył warunki emisji.

Naruszenie warunków emisji przez sprzedaż akcji przez byłego już prezesa zarządu Uboat-Line, to jednak najmniejsze zmartwienie posiadaczy obligacji. Jeśli prezes spółki i większościowy akcjonariusz sprzedaje kontrolny pakiet akcji za niespełna 0,5 mln zł, nie świadczy to dobrze o kondycji samej firmy. Zwłaszcza, że pięć miesięcy wcześniej ten sam prezes objął nową emisję za ponad 5 mln zł. A jeszcze w listopadzie Grzegorz Misiąg pisał o swojej spółce, że „nigdy nie miała się lepiej”.

Nie da się ukryć, że Catalyst ma problem z wiarygodnością mniejszych emitentów. I nie chodzi o to, że mniejszy emitent oznacza większe ryzyko biznesowe, bo prawie w żadnym z przypadków defaultów na Catalyst nie chodziło o ryzyko biznesowe, czyli o to, że projekt się nie udał, albo spółka była źle zarządzana. Bo w takim wypadku na końcu drogi zostaje jakiś majątek i wartość, którego sprzedaż może zaspokoić wierzycieli choć w części wystarczającej do uzasadnienia wyceny obligacji na poziomie 30-50 proc. nominału w końcowej fazie ich obecności na Catalyst. W pięcioletniej historii rynku, tylko jedna spółka (Vedia), która nie wykupiła obligacji w terminie (nie licząc jednodniowych poślizgów) przedstawiła i zrealizowała sensowny plan spłaty przeterminowanych obligacji. Przeterminowane papiery spłacił też Minox, ale jego standard działania daleki był od postępowania Vedii. W pozostałych przypadkach do spłaty obligacji, nawet częściowej, nie dochodziło.

Jaki będzie finał Uboat-Line, nie wiem, choć domysły idą w nieprzyjemną stronę. Można powiedzieć, że zbliża się koniec romansu Grzegorza Misiąga z inwestorami detalicznymi, bo już dziś stał się synonimem fatalnej komunikacji. Zaś oświadczenie tego samego dnia, że spółka zamierza odwołać się od decyzji sądu, który wydał nakaz spłaty obligacji po naruszeniu warunków emisji przez Grzegorza Misiąga i jednocześnie powtórne naruszenie tych warunków, to policzek wymierzony inwestorom i rynkowi.

Tu dochodzimy do tytułowego zagadnienia. Inwestorzy są być może w stanie wybaczyć błędne decyzje i strategie biznesowe, ale nie brak uczciwości, nie mówiąc już o wprowadzaniu w błąd, bo do tego można sprowadzić publiczne zapewnienie „Uboat nigdy nie miał się lepiej” i sprzedaż spółki za 0,5 mln zł (ułamek rynkowej ceny) dwa miesiące później oraz ustąpienie z zarządu. Problem Catalyst nie polega na tym, że liczbowo przeważają tu mali emitenci. Problem polega na tym, że inwestorom brak środków do obrony własnych interesów. Problem Catalyst, to w istocie problem niewydolności polskiego wymiaru sprawiedliwości. To duże słowa – wiem. Ale nie potrafię nazwać inaczej sytuacji, w której komornik może bez problemu zająć i sprzedać traktor sąsiada dłużnika, osoby fizycznej, ale zarazem sprawy odzyskiwania wierzytelności gospodarczych wloką się latami i bez rezultatów.

Jak mogą bronić się inwestorzy przed spółkami, gdy okazuje się, że lektura sprawozdań finansowych już nie wystarcza? Kto zagwarantuje im, że wyglądająca na dobrze zarządzaną i szybko rozwijającą się firmę, jaką był Uboat półtora roku wcześniej, nie przeobrazi się w postrach rynku? Niestety, nie mam odpowiedzi, ponieważ ratunku należałoby szukać w wymiarze sprawiedliwości, a ta droga wydaje się opcją równie złą, a nawet gorszą, bo droższą,  co bierność.

Część inwestorów nauczona przykładem – własnym lub cudzym – zwróci się w stronę większych i bezpieczniejszych emitentów. Catalyst nie rozpieści ich rentownościami, podobnie jak szykowane oferty publiczne. Taka jest cena bezpieczeństwa. Zamiar przeprowadzenia nowej emisji zasygnalizował Best, którego oferta byłaby miłą odmianą i zaprzeczeniem głosom o utracie wiarygodności przez Catalyst.

Emil Szweda
Obligacje.pl